Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Piękno rozsadzające ironię

To bardzo dziwny film. Z jednej strony jego ironia jest wyraźna, zgryźliwa, ciemna, z drugiej jednak - idealnie ukazuje Platońską koncepcję stopniowanej miłości. Ten film, jak mało który ostatnio, ma wiele poziomów - i wydaje mi się, że poziomy te, mimo całej swej harmonii, rozsadzają się wzajemnie. Że piękno w tym filmie przebija się nawet przez złośliwy cudzysłów ironii.

Poziom pierwszy tu to piękno wizualne - film ten jest przepięknie zrealizowany. Prześliczne, czyste zdjęcia Conrada L. Halla, doskonali aktorzy, niezwykły estetyzm plenerów i tkwiące wszędzie idealne, czerwone róże (odmiany "American Beauty" właśnie) - tworzą istną ucztę dla oka.



Ucztę oczywiście z dysonansem - w tak pięknym opakowaniu podany nam tu zostaje poziom drugi - koktajl "idealnego" amerykańskiego społeczeństwa. Rozpadająca się rodzina, konsumpcyjny styl życia, seks bez zahamowań (do czasu), narkotyki, wstydliwy homoseksualizm. Tak jakby w sposób piękny, dopracowany w każdym szczególe opowiadano nam tu o zepsuciu całego świata. Iście przewrotny koktajl.

Koktajl, na którym wiele filmów kończy. Ale jest tu też poziom trzeci - poziom piękna moralnego, etycznego. W tym całym chaosie, w całym ciemnym zakłamaniu i zepsuciu podanym nam tu w pięknych płatkach róż, Lester gwałtownie (oczywiście, dzięki słodkiej Lolitce, a jakże) dojrzewa. Dojrzewa, przechodząc stopnie, nie bójmy się powiedzieć, platońskie. Zaczyna od kochania młodego ciała, od pożądania młodej nimfetki, przechodzi przez okres wykorzystania tego piękna do ulepszenia swego życia - ale pod koniec filmu (jak wiemy z ciekawostek, zmieniony w scenariuszu!) Lester wchodzi na zupełnie inny poziom. Platon powiedziałby, że na poziom miłości do wszystkich istot - nagle okazuje się, iż krótka chwila szczęścia Lestera, moment pełnego i niezwykłego szczęścia (jedyna taka chwila w tym filmie - i okupiona życiem) to szczęście wynikające z dojrzałego odtrącenia możliwości. To ascetyczne wyrzeczenie się czegoś, o czym przez lata się marzy i dla czego popełnia się wielkie ofiary. Bo, jakby powiedzieli mistrzowie zen, nie zmiana się liczy, a zmienianie. Nie piękno estetyczne, do którego dotarła Ameryka, a piękno moralne, wynikające z możliwości odtrącenia tego, co dostajemy poniekąd na talerzu.

I właśnie ten uśmiech Lestera pod koniec filmu, te piękne momenty z jego życia (jakże banalne) - właśnie one rozsadzają ramę ironii, w której cały ten obraz jest podany. To właśnie one sprawiają, że po projekcji na sali jest tak cicho - a wychodzący ludzie mają mokre twarze. I z melancholijnym uśmiechem patrzą potem na tańczące na wietrze torby foliowe.

Moja ocena:
10
- Hey! Good luck exploring the infinite abyss! - Thank you! And hey! You too!
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje