Wyrazisty klucz estetyczny poprzednich filmów Panka został wyparty przez netfliksowy standard – miejsce wysokich kontrastów, głębokich cieni oraz ekspresyjnych zniekształceń zajęły tonalna
Zanim nadwiślańskie listy bestsellerów zaczęły przypominać przegląd literatury young adult, gatunkiem pierwszej potrzeby był kryminał. Przez lata Polacy wyglądali opowieści o hardych detektywach, zdeterminowanych stróżach prawa oraz nieustępliwych mecenaskach jak kania dżdżu. Popyt na zbrodnię (nie tylko fikcyjną, jak wynika z niesłabnącego zainteresowania true crime) zaspokajali pisarze, tacy jak Wojciech Chmielarz, Remigiusz Mróz czy Zygmunt Miłoszewski. Dobrą koniunkturę na kryminał postanowili wykorzystać także filmowcy. Ekranizacje poczytnych powieści zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu, a wśród nich "Kolory zła: Czerwień" – adaptacja pierwszego tomu trójmiejskiego cyklu Małgorzaty Oliwii Sobczak.
Powiedzieć, że sygnowany logotypem Netfliksa thriller zaczyna się od wstrząsu, to jak nic nie powiedzieć. Oto do gdańskiego klubu Stocznia w rytm sugestywnego electroclashowego "Fuck the Pain Away" wparowuje charyzmatyczna Monika (Zofia Jastrzębska). Dziewczyna prędko wpada w oko tamtejszemu barmanowi (Wojciech Zieliński). Krótka gadka, szybki seks, dwie minuty później jej pokiereszowane zwłoki są już egzaminowane przez trójmiejską dochodzeniówkę. Sprawą zajmuje się ambitny prokurator Leopold Bilski (Jakub Gierszał). Osobliwe okoliczności każą mu przypuszczać, że morderstwo Moniki związane jest ze zbrodnią, która wstrząsnęła Pomorzem piętnaście lat temu. W śledztwie pomaga mu matka ofiary, sędzina Helena Bogucka (Maja Ostaszewska). Razem trafiają na trop afery, w którą zamieszany jest nie tylko lokalny półświatek, lecz także finansjera oraz organy ścigania.
Małgorzatę Oliwię Sobczak do napisania powieści zainspirowała sprawa Katarzyny Z., zamordowanej w 1999 roku studentki religioznawstwa. Mrożącymi krew w żyłach doniesieniami o wyłowionym z Wisły płaszczu z ludzkiej skóry żyła swego czasu cała Polska. O ile literacki pierwowzór zakorzeniony jest w zbrodni sprzed dwóch dekad, o tyle w jego adaptacji pobrzmiewają echa wydarzeń zupełnie współczesnych – m.in. głośnego zaginięcia Iwony Wieczorek oraz kontrowersji wokół sopockiej Zatoki Sztuki. Owa rozbieżność wynika z licznych przesunięć, na które zdecydowali się odpowiedzialni za scenariusz Adrian Panek oraz Łukasz M. Maciejewski. Zarówno w powieści, jak i jej filmowym przekładzie narracja prowadzona jest dwutorowo. W pierwszym wypadku plany czasowe dzieli kilkanaście lat, w drugim – zaledwie kilka tygodni. Scenarzyści kondensują fabułę pierwowzoru; zamiast skakać od morderstwa do morderstwa, koncentrują się na sprawie Moniki Boguckiej. Upływającą pod znakiem śledztwa teraźniejszość przeplatają krótkimi retrospekcjami, przedstawiającymi ostatnie dni ofiary.
Wgląd w przeszłość zamordowanej dziewczyny niesie za sobą szereg scen eksplicytnej przemocy. Stojący za kamerą Panek z perwersyjnym wręcz zainteresowaniem przygląda się okrucieństwu "mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet". Bez dwóch zdań nad "Czerwienią" unosi się duch klasyki nordic noir, jednak trudno byłoby ją nazwać rodzimą "Dziewczyną z tatuażem". W przeciwieństwie do utworów Stiega Larssona, Jo Nesbø czy też Henninga Mankella brakuje w niej tła społecznego. Dla skandynawskich prominentów kryminału gatunkowe schematy były zaledwie wytrychem umożliwiającym diagnozę otaczającej rzeczywistości (owo podejście na polski grunt przeszczepił Borys Lankosz w znakomitej adaptacji "Ziarna prawdy" Zygmunta Miłoszewskiego). Panek oraz Maciejewski nie analizują resentymentów, nie demontują mitów oraz nie szukają przyczyn frustracji; zamiast podróży do źródła zła proponują pulpową zabawę z eksploatacyjnym zacięciem.
Różnice między "Czerwienią" a jej pierwowzorem dotyczą nie tylko chronologii. W najnowszej produkcji Aurum Film zabrakło miejsca dla postaci asesorki Anny Górskiej, wyeksponowana została natomiast rola sędziny Boguckiej. Bohaterka Mai Ostaszewskiej motywowana jest stratą; to jej determinacja popycha śledztwo naprzód, gdy organy ścigania tkwią w impasie. Wraz z Bilskim tworzą zgrany duet – to zasługa zarówno udanej współpracy Ostaszewskiej i Gierszała, jak i intuicji Panka oraz Maciejewskiego. Młody prokurator nie przypomina szarmanckich pijaczynów znanych z kina noir, ani ekscentryków pokroju Sherlocka Holmesa czy Herkulesa Poirot. To swój chłop o mocnym kręgosłupie moralnym, dla którego rozwikłanie zagadki śmierci Moniki jest sprawą niemal osobistą. Przeciwieństwem praworządnego śledczego jest Łukasz Kazarski, trzęsący trójmiejskim podziemiem właściciel Stoczni. Kazar żeni maniakalne usposobienie Daria ze "Ślepnąc od świateł" z wyrachowaniem Johna Doe z "Siedem". Wcielający się w niego Przemysław Bluszcz pozwala sobie na efektowne szarże; jego kreacja jest tyleż groteskowa, co autentycznie przerażająca. Dość powiedzieć, że to właśnie aktorstwo jest jednym z największych atutów "Czerwieni".
Panek zjadł na kinie gatunkowym zęby. Już w debiutanckim "Daas" udowodnił, że w kryminale czuje się jak ryba w wodzie, a zawiązywanie sensacyjnych intryg przychodzi mu z łatwością. "Wilkołakiem" potwierdził pokładane w nim nadzieje, popisując się obyciem w dreszczowcach oraz znajomością różnorodnych technik siania grozy. Powierzenie mu pieczy nad adaptacją pierwszej odsłony "Kolorów zła" wydawało się strzałem w dziesiątkę. Niestety, "Czerwień" jest filmem niespełnionym, porzucającym autorskość na rzecz podporządkowania się trendom. Wyrazisty klucz estetyczny poprzednich filmów Panka został wyparty przez netfliksowy standard – miejsce wysokich kontrastów, głębokich cieni oraz ekspresyjnych zniekształceń zajęły tonalna monotonia oraz wyzuta z zadziorności przejrzystość. Trójmiasto w obiektywie Tomasza Augustynka bynajmniej nie przypomina miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc; znacznie bliżej mu do wymuskanych obrazków z pocztówek sprzedawanych w okolicy sopockiego mola.
Osoba niezaznajomiona z poprzednimi dokonaniami Panka po seansie "Czerwieni" mogłaby stwierdzić, że reżyser zna się na dramaturgii jak kura na pieprzu. O ile "Daas" i "Wilkołak" były przykładami wprawnego eskalowania napięcia, o tyle netfliksowy thriller jest filmem nieznośnie jednostajnym, w którym kolejne sceny następują po sobie z nieprzystającym gatunkowi mozołem. Adaptacja powieści Sobczak nie jest całkowicie wyzuta z reżyserskiej czujności, w końcu nie brakuje w niej fragmentów przyszpilających do ekranu (przesłuchanie Tłuściocha przez Kazara przyprawia o szybsze bicie serca). Przebłyski talentu Panka gasną jednak w obliczu zatrzęsienia niedociągnięć. Na klisze i schematy można przymknąć oko, grubymi nićmi szyte rozwiązania można złożyć na karb konwencji, niedomknięte wątki można zignorować, lecz faktu, że w rozwiązaniu zagadki główną rolę odgrywa nie prokurator, ani sędzina, tylko deus ex machina w wypadku kryminału wybaczyć nie wolno.