Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Nie tańcz ze mną

Czy tego chcemy, czy nie, kino coraz częściej zaprasza nas do tańca. Wim Wenders zabiera widzów w trójwymiarową podróż po teatrze tańca wspaniałej Piny Bausch, niezliczone zastępy młodych specjalistów od breaka zapełniają ekrany tanecznych produkcyjniaków z Hollywood, Natalie Portman gnie się i pręży, by za "Czarnego łabędzia" zgarnąć aktorskie laury, a roztańczone małolaty przeżywają hormonalne burze i emocjonalne napory w rytm dyskotekowych hitów. Głównie dzięki popularności telewizyjnych programów typu "Taniec z gwiazdami" i "You Can Dance" filmy taneczne coraz częściej trafiają pod strzechy. Czasem też wyglądają tak, jakby same spod strzechy wyszły. Jak "B-Girl" Emily Dell, taneczna ramotka pozbawiona stylu, nakręcona według absurdalnie złego scenariusza i cokolwiek chałupnicza w warstwie estetycznej.



Opowieść o Angel (Julie 'Jules' Urich), tańczącej breakdance dziewczynie, która przeprowadza się z Brooklynu do Los Angeles po tym, jak zostaje zaatakowana nożem przez psychicznie niezrównoważonego ex-chłopaka, ma w sobie wszystko, czego wolelibyśmy nie oglądać. Przewidywalna i do bólu banalna historia dziewczęcia, które musi pokonać ból, własne lęki, zło świata, nałóg matki i globalne ocieplenie, żeby wraz z pięcioma wygimnastykowanymi chłopakami zwyciężyć taneczny konkurs, co i rusz obraża naszą inteligencję i poczucie estetycznej przyzwoitości. Jeden nonsens goni kolejny, aż z czasem przyzwyczajamy się do drewnianych dialogów, postaci wyciętych z katalogu filmowych stereotypów, a na koniec jesteśmy w stanie znieść nawet żenującą rapową modlitwę głównej bohaterki (zmagania z Absolutem również nie zostają oszczędzone biednej dziewczynie).

Przypadek "B-Girl" pokazuje, że z filmem tanecznym jest ten sam problem, co z kinem sztuk walki. Realizując te B-klasowe produkcje, ich twórcy muszą znaleźć złoty środek między akrobatyczną sprawnością angażowanych aktorów a ich umiejętnościami aktorskimi. A  że nie żyjemy w świecie idealnym, efekt końcowy jest zazwyczaj rozczarowujący. Tańczący aktorzy potrafią świetnie wywijać kończynami, mają natomiast elementarny problem z wyrażeniem jakichkolwiek emocji i zachowaniem psychologicznej wiarygodności swych postaci. Owszem, zdarzają się przypadki względnej równowagi (Channing Tatum bywał możliwie wiarygodny i jako tancerz, i jako wojownik, a Jennifer Lopez i Richard Gere w "Zatańcz ze mną" stworzyli uroczy taneczny duet, jednocześnie zachowując aktorską rzetelność). Niestety – w "B-Girl" nie mamy takiego nadmiaru szczęścia. Aktorzy, których widzimy na ekranie, nie grzeszą talentem. O ile można zrozumieć aktorskie braki u tych członków ekipy, którzy zostali zatrudnieni wyłącznie po to, by pochwalić się swoimi akrobatyczno-tanecznymi umiejętnościami, o tyle w przypadku Julie 'Jules' Urich mimiczne niedostatki nie są nijak rekompensowane. Urich, która pokazuje pełny, dwuminowy wachlarz swych aktorskich umiejętności, wcale nie zachwyca tanecznymi popisami. Nieumiejętnie wyreżyserowane, zmontowane w niezbyt efektowny sposób i choreograficznie nijakie sceny jej tańca przypominają raczej rozgrzewkę uczestników "You Can Dance" niż efektowne kino taneczne, do jakiego przyzwyczaili nas twórcy zza oceanu.  Bo w "B-Girl" fabularna miałkość idzie w parze z techniczną mizerią, scenariuszowe wolty są równie przewidywalne jak wypowiedzi rodzimych polityków, a aktorskich umiejętności jest tu tyle, co sensu i klasy. Bardzo niewiele.

6
Bartosz Staszczyszyn
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje