Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Dzieciństwo przerwane przez historię

O konflikcie w Irlandii Północnej, który trwał od końca lat 60. do podpisania porozumień wielkopiątkowych w 1998 roku, kino powiedziało już sporo. Doczekaliśmy się filmów pokazujących spór północnoirlandzkich katolików z protestantami z punktu widzenia mikro i makrohistorii, z brytyjskiej i irlandzkiej perspektywy, skupiające się na bohaterach angażujących się w walkę zarówno z własnej woli, jak i tych, którzy zostali do niej wciągnięci na siłę. Mimo tak szerokiego potraktowania tematu Kennethowi Branaghowi udało się powiedzieć w "Belfaście" coś nowego o tej dramatycznej północnoirlandzkiej historii.


Narodziny rozdzierającego Ulster konfliktu przedstawione są w "Belfaście" jako opowieść o utraconym świecie dzieciństwa. Na wydarzenia w Irlandii Północnej patrzymy z punktu widzenia dziewięcioletniego chłopca, Buddy'ego. Buddy dorasta w protestanckiej rodzinie z klasy pracującej; matka zajmuje się domem, ojciec spędza większość czasu, pracując jako cieśla w Anglii, do domu wraca jedynie na dwa weekendy w miesiącu. W Belfaście – kiedyś jednym z najbardziej uprzemysłowionych miast Zjednoczonego Królestwa – od dawna nie ma pracy, młodzi mężczyźni skazani są więc na upokarzające, długotrwałe bezrobocie. Mimo biedy rzeczywistość Buddy'ego wydaje się ciepła i bezpieczna. Chłopcem zajmuje się nie tylko rozszerzona rodzina – dziadek, babcia, kuzynka – ale poniekąd całe jego sąsiedztwo, mocno ze sobą zżyte. Różnorodne religijnie zdaje się łączyć głęboka klasowa solidarność oraz ten sam los. 
Zanim na dobre zdążymy jako widzowie wejść w ten świat, rozpada się on brutalnie na naszych oczach. Sąsiedztwo Buddy’ego staje się obiektem ataku protestanckiej, lojalistycznej bojówki, biorącej na cel katolickie domy i prowadzone przez katolików przedsiębiorstwa. By przywrócić porządek, władza wprowadza stan wojenny i wysyła do dzielnicy wojsko. Wieczorami do domów takich jak Buddy’ego pukają smutni panowie z nielegalnych organizacji, domagający się od dorosłych mężczyzn zaangażowania w "walkę" lub przynajmniej jej finansowego wsparcia. Buddy i jego rodzina uświadamiają sobie, że Belfast, jaki znali do tej pory, właśnie przestaje istnieć, w związku z tym decydują się na migrację. Branagh opowiada tu więc po części o sobie samym; jego rodzina także opuściła Belfast, gdy był chłopcem.

Przyjęcie narracji z punktu widzenia dziewięcioletniego chłopca sprawia, że "Belfast" bywa czasami irytująco naiwny, sentymentalny i co najgorsze – dydaktyczny, na przykład wtedy, gdy rodzice i dziadkowie tłumaczą Buddy'emu świat. Jednocześnie ta wyprawa do Belfastu końca lat 60. na bardzo wielu poziomach Branaghowi się udała. Reżyser doskonale gra tu na bardzo różnie emocjonalnie nastrojonych fortepianach. 



   

Mamy bowiem w "Belfaście" czuły, uważny, pełen tęsknoty i miłości obraz proletariackiej kultury Belfastu; wzruszające są zwłaszcza sceny, w których Buddy spędza czas ze swoim dziadkiem, mężczyzną będącym żywą pamięcią swojej dzielnicy, a także świadectwem godności, niewyuczonej w żadnej szkołach mądrości, wytrwałości i poczucia humoru jej mieszkańców. Humor to zresztą drugi ton filmu. Bohaterowie posługują się nim jako jednym z wielu mechanizmów obronnych, dzięki któremu radzą sobie z niełatwą rzeczywistością. Branaghowi nie umyka też absurd całego północnoirlandzkiego konfliktu. Buddy i jego rodzina oglądają na przykład transmisję z lądowania na Księżycu. Kiedy to Amerykanie zdobywają kosmos i dokonują technologicznych cudów, mieszkańcy Irlandii Północnej tkwią w religijno-etnicznym konflikcie sięgającym korzeniami wieku XVII. Mamy wreszcie w "Belfaście" przejmujący portret mechanizmów politycznej przemocy i tego, jak wdziera się ona w życie zwykłych ludzi.

Te różne emocjonalne tony udaje się Branaghowi oddać na ekranie dzięki znakomitym aktorom. Odtwarzający Buddy'ego Jude Hill doskonale radzi sobie z trudną rolą osadzoną w świecie, którego chłopiec nie ma prawa znać z własnego doświadczenia. Ciarán Hinds jest natomiast rewelacyjny w roli dziadka; słusznie otrzymał za nią oscarową nominację. Równie dobrze mogli zresztą zostać nimi wyróżnieni wszyscy aktorzy odtwarzający dorosłych bliskich Buddy'ego. A już szczególnie wcielająca się w matkę chłopca Caitriona Balfe. To jej postać przechodzi najbardziej kluczową przemianę w filmie. Początkowo kobieta nie chce opuścić Belfastu, łudzi się, że świat, który tak dobrze znała, nadal istnieje – w końcu jednak i ona zdaje sobie sprawę, że jej rodzina nie jest dłużej bezpieczna w dzielnicy, która miała być jej domem na całe życie.


Branagh pokazał tę historię w czerni i bieli. Przyznaję, że miałem wątpliwości, czy taki wybór estetyczny nie jest zbyt łatwy i czy nie zmienia żywej historii w sentymentalną pocztówkę. Ostatecznie dałem się jednak przekonać. Branagh mówi w końcu o świecie, którego już nie ma. Buddy i jego rodzina opuszczają Belfast, do którego już nigdy nie wrócą – nawet jeśli zechcą kiedyś odnaleźć dawne ścieżki, miasto nie będzie to samo. Ten Belfast, o którym mówi Branagh, funkcjonuje jedynie w pamięci jego dawnych mieszkańców, podobnie jak wspomnienia oglądanych w latach 60. czarnobiałych filmów i transmisji telewizyjnych. W "Belfaście" udało się go jednak wskrzesić na chwilę i pokazać, jak to piękne miasto ginie w chaosie religijno-politycznej przemocy. 

Moja ocena:
7
Jakub Majmurek
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje