Recenzja wyd. DVD filmu
Kryzys poniżej zera
Do czego może posunąć się pisarz, aby przełamać niemoc twórczą? Zdaniem reżyserskiego debiutu Justina Thomasa Ostensena nawet do dobrowolnego zamknięcia się w chłodni na kilka dni. Jack to młody, choć doświadczony scenarzysta, którego zniecierpliwiony agent opłaca opiekunkę rzeźni w zamian za wyprawienie naszemu bohaterowi warunków sprzyjających spłodzeniu materiału na kolejny film grozy. W tym celu Jack "The Hack" pakuje się do mocno klimatyzowanego pomieszczenia, pod którego sufitem uwieszony jest rozkładający się knur i z którego wyjść może dopiero, gdy cały scenariusz napisze. Ot, taka ekstremalna metoda pisarska.
W tym momencie historia rozgałęzia się na dwa, z początku odrębne, plany narracyjne: akcję właściwą, skupioną wokół Jacka, oraz unaocznioną nam opowieść, która równolegle wychodzi spod jego ręki. A pomysłem bohatera na kolejny mrożący krew w żyłach przebój kinowy okazują się losy kierowcy, który świeżo po wypadku, w poszukiwaniu pomocy, udaje się do tożsamej rzeźni, nie będąc świadomym czyhającego tam zagrożenia. W środku czekają nań takie rewelacje jak monstrualny masarz oraz jego na wpół przytomna, niedoszła ofiara.
Jack na bieżąco konstruuje swoją opowieść i poprawia ją na naszych oczach. Film Ostensena rezygnuje z klasycznego, przyczynowo-skutkowego prowadzenia akcji na rzecz napięć pomiędzy dwiema liniami narracyjnymi. Obie historie zaczynają się nawzajem przenikać, a całość stwarza coraz większy dystans między odbiorcą a tym, co rozgrywa się na ekranie. Dzieje się jednak raczej niewiele: brakuje tutaj suspensu, a nośniki grozy są adekwatne do seriali pokroju "Czy boisz się ciemności?". Już samo uraczenie widza oprawcą wyposażonym w rzeźnickie noże w czasach popularności krwawych splatterów wydaje się mało zajmujące. Na poziomie gore'u z całą pewnością nie zobaczymy tu nic, czego nie widzieliśmy już w "Hostelach" czy "Frontier(s)", a bardzo prawdopodobne jest to, że za tymi tytułami zatęsknimy.
"Below Zero" to kameralna realizacja z niewielkimi ambicjami, która wydaje się próbą wskrzeszenia niegdysiejszego, nastoletniego gwiazdora - Edwarda Furlonga - a także jednej z najbardziej nietuzinkowych aparycji w historii filmu - Michaela Berrymana. Próba ta spaliła jednak na panewce, gdyż występ Furlonga jest raczej jałowy, natomiast po ekscentrycznej świeżości oblicza Berrymana z czasów "The Hills Have Eyes" pozostało już niewiele.
"Historia zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami" - przekonują twórcy filmu. Po seansie jestem gotów jednak pomyśleć, iż możemy mieć tutaj do czynienia z akcentami autotematycznymi. "Below Zero" jawi się bowiem jako owoc kryzysu w twórczości Ostensena i Signe Olynyk, którzy w swoich prywatnych chłodniach spędzili zbyt mało czasu.
W tym momencie historia rozgałęzia się na dwa, z początku odrębne, plany narracyjne: akcję właściwą, skupioną wokół Jacka, oraz unaocznioną nam opowieść, która równolegle wychodzi spod jego ręki. A pomysłem bohatera na kolejny mrożący krew w żyłach przebój kinowy okazują się losy kierowcy, który świeżo po wypadku, w poszukiwaniu pomocy, udaje się do tożsamej rzeźni, nie będąc świadomym czyhającego tam zagrożenia. W środku czekają nań takie rewelacje jak monstrualny masarz oraz jego na wpół przytomna, niedoszła ofiara.
Jack na bieżąco konstruuje swoją opowieść i poprawia ją na naszych oczach. Film Ostensena rezygnuje z klasycznego, przyczynowo-skutkowego prowadzenia akcji na rzecz napięć pomiędzy dwiema liniami narracyjnymi. Obie historie zaczynają się nawzajem przenikać, a całość stwarza coraz większy dystans między odbiorcą a tym, co rozgrywa się na ekranie. Dzieje się jednak raczej niewiele: brakuje tutaj suspensu, a nośniki grozy są adekwatne do seriali pokroju "Czy boisz się ciemności?". Już samo uraczenie widza oprawcą wyposażonym w rzeźnickie noże w czasach popularności krwawych splatterów wydaje się mało zajmujące. Na poziomie gore'u z całą pewnością nie zobaczymy tu nic, czego nie widzieliśmy już w "Hostelach" czy "Frontier(s)", a bardzo prawdopodobne jest to, że za tymi tytułami zatęsknimy.
"Below Zero" to kameralna realizacja z niewielkimi ambicjami, która wydaje się próbą wskrzeszenia niegdysiejszego, nastoletniego gwiazdora - Edwarda Furlonga - a także jednej z najbardziej nietuzinkowych aparycji w historii filmu - Michaela Berrymana. Próba ta spaliła jednak na panewce, gdyż występ Furlonga jest raczej jałowy, natomiast po ekscentrycznej świeżości oblicza Berrymana z czasów "The Hills Have Eyes" pozostało już niewiele.
"Historia zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami" - przekonują twórcy filmu. Po seansie jestem gotów jednak pomyśleć, iż możemy mieć tutaj do czynienia z akcentami autotematycznymi. "Below Zero" jawi się bowiem jako owoc kryzysu w twórczości Ostensena i Signe Olynyk, którzy w swoich prywatnych chłodniach spędzili zbyt mało czasu.
Udostępnij: