Recenzja wyd. DVD filmu
Z pamiętnika nieszczęśnika
Bill (Eckhart) ma prawie wszystko, by być choćby umiarkowanie szczęśliwym. Jest jednym z kierowników banku, ma pieniądze, dom, czekającą w nim piękną żonkę (Banks) i odpicowane samochody. Choć ów nieszczęśnik wżenił się w idealną rodzinę, nie potrafi się wkomponować w rodową fotografię. Bo choć na pozór jego życie płynie spokojnie i szczęśliwie, w rzeczywistości wcale nie jest takie różowe. Bogaty teść traktuje Billa protekcjonalnie, pyszałkowaty szwagier wykorzystuje go jako chłopca na posyłki, a seksowna druga połówka niemal całkowicie kontroluje jego życie. Czara goryczy przelewa się, gdy nieszczęśliwy mężczyzna przyłapuje żonę na zdradzie. Załamany facet rozpoczyna więc walkę o życiową niepodległość, mając za sprzymierzeńców jedynie brata-geja, jego kochanka oraz przypadkowo poznanego, rezolutnego licealistę.
Powiedzieć, że scenariusz "Billa" nie jest szczególnie oryginalny, to nic nie powiedzieć. Reżyserski debiut Berniego Goldmanna i Melisy Wallack zbudowany jest z mniej lub bardziej zgranych filmowych klisz, umiejętnie sklejonych ze sobą i zgrzebnie poprzeplatanych. Nie dziwi więc, że filmowy efekt końcowy okazuje się nieco rozczarowujący. Historia faceta w średnim wieku, który po latach ucisku chce się wydostać spod ciężaru toksycznej rodzinki, nie zaskakuje, bywa jednak całkiem przyjemna i lekkostrawna. Głównie za sprawą dwójki charyzmatycznych panów: Aarona Eckharta i młodego Logana Lermana (znanego m.in. z niedawnego "Gamera"). Energiczne, pełne ironii kreacje ratują "Billa" przed zbytnim ugrzecznieniem. Zwłaszcza siedemnastoletni Lerman z jego tupetem i ekranową siłą pozwala przymknąć oko na słabiutką Elizabeth Banks oraz Jessicę Albę sztuczną niczym odpustowe cukierki. Gdy pojawia się na ekranie, nawet reżyserska wtórność traci na znaczeniu.
I choć "Bill" momentami okazuje się przyjemną, słodko-gorzką komedią, zbyt często grzęźnie w fabularnym banale. Goldmann i Wallack postanowili bowiem po raz tysięczny opowiedzieć nam wzruszająco-zabawną historyjkę o tym, że czasami dzięki dobrym ludziom można odnaleźć swoją własną życiową drogę i dopiero na niej poczuć się szczęśliwym. Najgorsze jest jednak to, że tej wielce odkrywczej prawdy nie potrafili nam umiejętnie sprzedać.
Powiedzieć, że scenariusz "Billa" nie jest szczególnie oryginalny, to nic nie powiedzieć. Reżyserski debiut Berniego Goldmanna i Melisy Wallack zbudowany jest z mniej lub bardziej zgranych filmowych klisz, umiejętnie sklejonych ze sobą i zgrzebnie poprzeplatanych. Nie dziwi więc, że filmowy efekt końcowy okazuje się nieco rozczarowujący. Historia faceta w średnim wieku, który po latach ucisku chce się wydostać spod ciężaru toksycznej rodzinki, nie zaskakuje, bywa jednak całkiem przyjemna i lekkostrawna. Głównie za sprawą dwójki charyzmatycznych panów: Aarona Eckharta i młodego Logana Lermana (znanego m.in. z niedawnego "Gamera"). Energiczne, pełne ironii kreacje ratują "Billa" przed zbytnim ugrzecznieniem. Zwłaszcza siedemnastoletni Lerman z jego tupetem i ekranową siłą pozwala przymknąć oko na słabiutką Elizabeth Banks oraz Jessicę Albę sztuczną niczym odpustowe cukierki. Gdy pojawia się na ekranie, nawet reżyserska wtórność traci na znaczeniu.
I choć "Bill" momentami okazuje się przyjemną, słodko-gorzką komedią, zbyt często grzęźnie w fabularnym banale. Goldmann i Wallack postanowili bowiem po raz tysięczny opowiedzieć nam wzruszająco-zabawną historyjkę o tym, że czasami dzięki dobrym ludziom można odnaleźć swoją własną życiową drogę i dopiero na niej poczuć się szczęśliwym. Najgorsze jest jednak to, że tej wielce odkrywczej prawdy nie potrafili nam umiejętnie sprzedać.
Udostępnij: