Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Jesteś tym, co jesz. Jesteś pracującą na dwie zmiany fabryką toksyn, automatonem na krawędzi rozpadu ciała i umysłu, królikiem doświadczalnym dla korporacji i Bóg wie, czym jeszcze. Na szczęście – jak przekonuje Pani Novak (Mia Wasikowska) – możesz nie jeść i wciąż być kimś; na przykład wolnym ciałem i świadomym duchem z paszportem do nieskończoności. W pomarańczowej koszulce polo i grubych wełnianych spodniach Novak wygląda w kolorystycznie przytłumionych wnętrzach prywatnej szkoły jak przebiśnieg. Nic dziwnego. Chce zmienić sens konsumpcji, szykuje rewolucję w najbardziej atawistycznym z języków.  



Novak pracuje w szkole od niedawna, pojawia się w niej na zaproszenie samorządu rodzicielskiego i ku uciesze dyrekcji, wykłada tzw. świadomą dietę – coś pomiędzy buddyjską celebracją posiłków (głównie warzyw, ale nie rzucajmy się jeszcze na głęboką wodę) a kursem samokontroli. Ktoś chce wybijać się z trampoliny pod sam sufit, ktoś inny walczy z dyktatem przemysłu żywieniowego, jeszcze ktoś musi poprawić oceny do stypendium; są też tacy, którzy głodzą się w akcie nastoletniej rebelii. Nawet dyrektorka szkoły (Sidse Babett Knudsen) chętnie skorzysta – z opakowania herbatki na porost świadomości szczerzy się do niej Pani Novak. Choć nie jest to wilczy uśmiech, a uduchowionej nauczycielce trudno odmówić szlachetnych intencji, skutki jej kuracji będą opłakane. Otwierające film ostrzeżenie o drastycznych obrazach umartwiania ciała pełni nie tylko funkcję użytkową, ale i artystyczną. To dzięki niemu jesteśmy w stanie prześledzić cały proces manipulacji, której poddawani są uczniowie. Anoreksja is the new black



Powiedzieć, że Jessica Hausner traktuje ten rodzaj mindfulnessowej narracji z sarkazmem, to jak powiedzieć, że Anthony Bourdain poradziłby sobie z pomidorówką. Austriaczka zamieniła już kult maryjny z Lourdes w boski narkotyk, nakręciła film o romantycznych egzaltacjach nad "złymi lekturami", a także ten o kwiatkach –antydepresantach, zamieniających nas w bezwolne, uśmiechnięte zombie. W "Club Zero" wciąż nie ściąga nogi gazu, ekranową rzeczywistość buduje na granicy twardej groteski i miękkiego surrealizmu. Ciała bohaterów układa w geometryczne wzory, symetryzuje przestrzeń wewnątrzkadrową, dialogi każe wygłaszać z mieszanką przesadnej emfazy i apatycznego wyciszenia. Otępiająca zmysły, wykorzystująca elementy chóralne muzyka Markusa Bindera pojawia się w ramach zaskakujących kontrapunktów, a pod względem aktorskim, całość jest fantastyczna. Dzieciaki, z których na specjalne wyróżnienie zasługuje Luke Barker wcielający się niebinarnego tancerza, Freda, łapią tę konwencję w lot. Zaś Wasikowska i będąca klasą dla siebie Knudsen dają popis powściągliwości graniczącej z ostrą neurozą. 



Problem zaczyna się w momencie, gdy w tej komediowo-laboratoryjnej narracji pojawiają się ambicje z innej przegródki. Hausner wyprowadza akcję poza szkołę, a body horror żeni z czymś w rodzaju mieszczańskiej satyry. Opowieść o dzieciakach staje się w równej mierze opowieścią o rodzicach, co prowokuje kłopotliwe pytania o rysunek współczesności oraz psychologiczną wiarygodność międzypokoleniowych konfliktów. Bohaterowie pozostają szczurami w labiryncie, nie wchodzą w żadne interakcje z rówieśnikami, nie charakteryzują ich żadne naturalne potrzeby wieku inicjacji (Hausner wydaje się wręcz ostentacyjnie niezainteresowana seksualnością, burzą hormonów, nudą dojrzewania). Są też impregnowani na technologię i media społecznościowe.  Alegoria wchodzi w naturalny klincz z "tu i "teraz" i niewiele jest scen, w których Hausner wychodzi z tego zderzenia obronną ręką. 

Z perspektywy samego tematu i z racji fabularnego rozdania najważniejsze pozostaje jednak pytanie, czy ten rodzaj szyderstwa nie unieważnia empatii, z którą reżyserka podgląda młodych ludzi. I – nie jest to wielkim zaskoczeniem – w przypadku kina Hausner jest to pytanie retoryczne. Podobnie jak "Lourdes" czy "Szalona miłość", "Club Zero" pozostaje świetnym filmem o tym, jak kulturowa obsesja samorealizacji tworzy zabójcze połączenie z formującą się i powoli dojrzewającą samoświadomością. I cóż, warto zjeść coś po seansie. Dla świętego spokoju.

Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje