Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Taki się urodziłem

Wydawać by się mogło, że wyciąganie Rocky'ego z piwnicy nie ma już najmniejszego sensu. Sylvester Stallone udanie pożegnał się z bokserską sagą, definitywnie zamykając historię włoskiego ogiera. Ryan Coogler zapewniał, że ma pomysł na film, choć przy kolejnej, siódmej już części, saga niebezpiecznie zbliżała się do zyskania łatki telenoweli. "Creed" zanosił się na odcinanie kuponów od legendy, a sceptycyzm budził nawet wśród ludzi nadal oglądających hity VHS-u z bananem na twarzy. Do kina nie szedłem z wielkimi oczekiwaniami, raczej z ciekawością. Teraz wiem jedno: było warto.

"Creed" jest w znacznej mierze duchowym spadkobiercą czwartej części "RockyegoTacy już się urodziliśmy – wspominał Apollo w "Rocky IVJak nietrudno się domyślić geny odegrały swoją rolę i szybko okazuje się, że Adonis z instynktu wojownika odziedziczył po swoim ojcu całkiem sporo. Młody Creed jest niczym Bruce Wayne – w dzień jest typowym, bystrym pracownikiem korporacji – w nocy zdejmuje maskę, by niczym świetnie wykształceni i oczytani bracia Kliczko pokazać w ringu swoje prawdziwe "jaNostalgicznej atmosfery jest tu znacznie mniej niż w "Rocky BalboaAdonis jest co prawda psychicznie obciążony tragiczną historią ojca, jednak film uderza w sentymenty na pewno mniej intensywnie niż ostatni "RockyPrzejście na pięściarski pełen etat to jednak ciężki kawałek chleba i co tu się oszukiwać, bez dobrego trenera daleko się nie zajedzie, a w końcu warto szukać wśród najlepszych – stary Rocky jest przecież jeszcze na chodzie...



 

To, co czyni "Creeda" dobrym filmem, to bez wątpienia zachowanie odpowiedniego balansu i nie chodzi tu o nieźle poruszającego się w ringu Michaela B. Jordana. Scenariusz napisany przez Ryana Cooglera i Aarona Covingtona jest świetnie wyważony i pozbawiony wszelkich refleksyjnych i spowalniających "stalonizmów" – "błyskotliwość" Rocky'ego przepleciona z żarcikiem o chmurce i product placementem nie kłuje specjalnie w oczy; raczej bawi, gdy młody Creed zapomina przygotowanej przez Rocky'ego kartki z rozpiską treningu, odpowiadając, że ma przecież zdjęcie w telefonie. "Creed" bez wątpienia odnajduje swój własny przekaz, przekaz lżejszy i adresowany raczej do dzisiejszej młodzieży, co tyczy się również luźno poprowadzonego wątku miłosnego.

Przyznam, że aktorzy kupili mnie swoją wiarygodnością. Michael B. Jordan wypada naprawdę nieźle zarówno w wątkach dramatycznych, jak i w roli głodnego sukcesu pięściarza, ale brawa należą się w również operatorowi kamery. Obraz nie jest bezsensownie pocięty i krótko mówiąc – "czuć mocW skali całej serii, szermierka na pięści prezentuje się w "Creedzie" na pewno najwiarygodniej i chyba również najefektowniej. Drugi plan radzi sobie jednak niezgorzej niż Jordan. Nie bez powodu w Sylvestrze Stallonie media upatrują kandydata do nagrody Akademii. Można więc liczyć po cichu, że sen o Oscarze za pierwszą część "Rocky'ego" spełni się w (prawdopodobnie) ostatnim tytule sagi.

 

"Creed" jest właściwie tym, czym niespełniony "Rocky V" miał być od samego początku i wydaje się, że Sly ostatecznie zmazał plamę na serii. Smaczku produkcji dodaje również fakt, że Stallone, jest dokładnie w tym samym wieku, co Burgess Meredith, gdy jako Mick przygotowywał Rocky'ego do pierwszej walki z Apollo Creedem. Jeśli "Rocky Balboa" był hołdem dla pierwszej części, to "Creed" jest powtórką z lat 80. po solidnym liftingu. Amerykanie mają zwyczaj nagradzania spełnionych oczekiwań publicznym aplauzem i w tym wypadku było również głośno.


Moja ocena:
8
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje