Recenzja filmu
Przygnębiająco męski świat
Twórczość Stephena Kinga ma to do siebie, że po dziś dzień stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla filmowców wszelkiej maści – dzięki mistrzowi horrorów światowa kinematografia doczekała się wielu znakomitych dramatów, wciskających w fotele thrillerów i, rzecz jasna, mrożących krew w żyłach filmów grozy. Do zacnego grona znakomitych adaptacji Kinga śmiało można zaliczyć "Dolores" w reżyserii Taylora Hackforda.
Gdy Vera Donovan (Judy Parfitt), oziębła owdowiała staruszka, ginie w swojej willi wskutek tragicznego upadku ze schodów, podejrzenia padają na jej gosposię Dolores Claiborne (Kathy Bates), która przed laty była już podejrzana o dokonanie innego morderstwa. Do Little Tall Island w odwiedziny do Dolores przyjeżdża jej córka Selena (Jennifer Jason Leigh), by przekonać się, czy stawiane jej matce zarzuty są słuszne. Powrót do rodzinnego miasta okaże się dla dziewczyny zanurzeniem w odmęty mrocznych sekretów rodzinnych, ilustrowanych w filmie przez liczne retrospekcje.
Film Hackforda, oprócz tego, że – jak na adaptację powieści Kinga przystało – podszyty jest dreszczykiem emocji, serwuje nam również portret psychologiczny skomplikowanej kobiety i jej równie pogmatwanej relacji z córką. Nie ulega wątpliwości, że w "Dolores" pierwsze skrzypce gra Kathy Bates. Do pewnego stopnia obawiałem się, że tytułowa Dolores w wykonaniu Bates będzie alternatywną wersją jej oscarowej kreacji Annie Wilkes, wszak "Misery" to również film powstały na kanwie prozy Kinga i w dodatku thriller, a bohaterka jest, delikatnie rzecz ujmując, co najmniej tajemnicza. Aktorka nie daje się jednak zaszufladkować i znowu zaskakuje. Jej Dolores Claiborne jest postacią zagadkową, mającą w sobie coś diabolicznego i opryskliwego, a zarazem coś, co wzbudza współczucie u widza, który ostatecznie bije się z myślami i nie wie już, czy kobieta rzeczywiście jest morderczynią, czy jedynie ofiarą rozbuchanych plotek i szyderstw mieszkańców Little Tall Island. Tę złożoność postaci Bates udaje się oddać pierwszorzędnie.
Dolores ma cięty język i twardo znosi upokorzenie, choć w gruncie rzeczy to jedynie pozory, widz bowiem stopniowo odkrywa jej kruchość i zagubienie, umiejętnie skrywane pod grubym pancerzem. Kilkakrotnie padające w filmie zdanie – "czasem kobieta musi być suką, by przetrwać" – stanowi dewizę życiową głównej bohaterki. Dolores bez wątpienia dźwiga bagaż ciężkich i bolesnych doświadczeń. Film zgrabnie i bez zbędnego nadęcia porusza wątek zdominowanych w zmaskulinizowanym świecie kobiet, co wręcz otwarcie stwierdza jedna z bohaterek, mówiąc o "wypadku" jako niejednokrotnie najlepszym przyjacielu udręczonej kobiety. W przypadku Dolores ową dominację należy rozumieć wręcz ekstremalnie jako uwięzienie w czterech ścianach w roli kury domowej, bitej przez męża-alkoholika (w tej roli David Strathairn). Czy właśnie i jemu przydarzył się taki "wypadek"? I na ile wiarygodne są retrospekcje widziane oczami głównej bohaterki? W końcu to z nich w głównej mierze poznajemy sylwetkę nieboszczyka.
Choć "Dolores" Hackforda trafiła do pękatego worka adaptacji prozy Kinga, nie powinna mieć względem swoich konkurentów żadnych kompleksów. Nie jest to z pewnością film pokroju "Misery" czy "Skazanych na Shawshank", ale to wciąż solidne kino, a przy tym doskonała propozycja dla widzów, którzy podczas wieczornego seansu poza dreszczykiem emocji szukają nieco wzruszającego (choć nieprzesadnie) tonu.
Gdy Vera Donovan (Judy Parfitt), oziębła owdowiała staruszka, ginie w swojej willi wskutek tragicznego upadku ze schodów, podejrzenia padają na jej gosposię Dolores Claiborne (Kathy Bates), która przed laty była już podejrzana o dokonanie innego morderstwa. Do Little Tall Island w odwiedziny do Dolores przyjeżdża jej córka Selena (Jennifer Jason Leigh), by przekonać się, czy stawiane jej matce zarzuty są słuszne. Powrót do rodzinnego miasta okaże się dla dziewczyny zanurzeniem w odmęty mrocznych sekretów rodzinnych, ilustrowanych w filmie przez liczne retrospekcje.
Film Hackforda, oprócz tego, że – jak na adaptację powieści Kinga przystało – podszyty jest dreszczykiem emocji, serwuje nam również portret psychologiczny skomplikowanej kobiety i jej równie pogmatwanej relacji z córką. Nie ulega wątpliwości, że w "Dolores" pierwsze skrzypce gra Kathy Bates. Do pewnego stopnia obawiałem się, że tytułowa Dolores w wykonaniu Bates będzie alternatywną wersją jej oscarowej kreacji Annie Wilkes, wszak "Misery" to również film powstały na kanwie prozy Kinga i w dodatku thriller, a bohaterka jest, delikatnie rzecz ujmując, co najmniej tajemnicza. Aktorka nie daje się jednak zaszufladkować i znowu zaskakuje. Jej Dolores Claiborne jest postacią zagadkową, mającą w sobie coś diabolicznego i opryskliwego, a zarazem coś, co wzbudza współczucie u widza, który ostatecznie bije się z myślami i nie wie już, czy kobieta rzeczywiście jest morderczynią, czy jedynie ofiarą rozbuchanych plotek i szyderstw mieszkańców Little Tall Island. Tę złożoność postaci Bates udaje się oddać pierwszorzędnie.
Dolores ma cięty język i twardo znosi upokorzenie, choć w gruncie rzeczy to jedynie pozory, widz bowiem stopniowo odkrywa jej kruchość i zagubienie, umiejętnie skrywane pod grubym pancerzem. Kilkakrotnie padające w filmie zdanie – "czasem kobieta musi być suką, by przetrwać" – stanowi dewizę życiową głównej bohaterki. Dolores bez wątpienia dźwiga bagaż ciężkich i bolesnych doświadczeń. Film zgrabnie i bez zbędnego nadęcia porusza wątek zdominowanych w zmaskulinizowanym świecie kobiet, co wręcz otwarcie stwierdza jedna z bohaterek, mówiąc o "wypadku" jako niejednokrotnie najlepszym przyjacielu udręczonej kobiety. W przypadku Dolores ową dominację należy rozumieć wręcz ekstremalnie jako uwięzienie w czterech ścianach w roli kury domowej, bitej przez męża-alkoholika (w tej roli David Strathairn). Czy właśnie i jemu przydarzył się taki "wypadek"? I na ile wiarygodne są retrospekcje widziane oczami głównej bohaterki? W końcu to z nich w głównej mierze poznajemy sylwetkę nieboszczyka.
Choć "Dolores" Hackforda trafiła do pękatego worka adaptacji prozy Kinga, nie powinna mieć względem swoich konkurentów żadnych kompleksów. Nie jest to z pewnością film pokroju "Misery" czy "Skazanych na Shawshank", ale to wciąż solidne kino, a przy tym doskonała propozycja dla widzów, którzy podczas wieczornego seansu poza dreszczykiem emocji szukają nieco wzruszającego (choć nieprzesadnie) tonu.
Moja ocena:
7
Udostępnij: