Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Między kadrami

Filmy takie jak "Fabryka tygrysów" powstają tylko i wyłącznie na potrzeby pokazów festiwalowych. Nie wierzę, by w innej dystrybucji miał on jakąkolwiek szansę. Wynika to nie tyle z tematu czy formy, ile z samego założenia. Woo Ming Jin wyraźnie kręcił film z myślą o kilku(nastu) tysiącach osób, które zobaczą go na takich imprezach, jak Warszawski Festiwal Filmowy.

W teorii "Fabryka tygrysów" to historia młodej Ping, która marzy o wyjeździe do pracy do Japonii. Jest jednak biedną Malezyjką, więc to marzenie jest wciąż poza jej zasięgiem. Ima się więc różnych zajęć, od pracy przy świniach po rozkładania nóg przed emigrantami, by zajść w ciążę i urodzić dzieci, które potem zostaną sprzedawane. Cały film to nic więcej jak boleśnie monotonna opowieść o jej mozolnym ciułaniu pieniędzy na wyjazd.



W rzeczywistości dzieło Woo Ming Jina jest antytezą filmu komercyjnego. To, co widzimy na ekranie, ma bowiem drugorzędne znaczenie. Dla reżysera o wiele istotniejsze jest to, czego nie widzimy. Milczenie, przestrzeń między kadrami – tam właśnie mieści się clou obrazu. Choćby relacja Ping z jej ciotką. W scenach pokazanych na ekranie zostały one ustawione po przeciwnych stronach barykady, niczym rywalki. Jednocześnie ich zachowanie sugeruje zupełnie inną relację, której nie widzimy, a którą możemy wyczuć. Jest ona bardziej ambiwalentna, więcej jest w niej ciepła i wsparcia. Ping z charakteru bardzo przypomina ciotkę. Obie są kobietami zaradnymi, które wykorzystają okazję, jeśli tylko się taka nadarzy. Podobnie ma się sytuacja z całym procederem płodzenia dzieci. Widzimy Ping z uniesionymi do góry nogami, obserwujemy jej relacje z Kangiem, jednym z emigrantów-dawców nasienia. Sam noworodkowy biznes zsunięty jest na boku.

Muszę przyznać, że nie przekonał mnie ten film. Wydał mi się za bardzo ostentacyjnie "artystyczny", bym mógł go uznać za autonomiczne dzieło mające jakąś głębię. "Fabryka tygrysów" to rzecz nakręcona przez pozoranta, który tak bardzo chce być egalitarny, że staje się zwyczajnym snobem. Prawdziwa sztuka powstaje w relacji twórca-odbiorca. A tu odbiorca został zignorowany. Z ekranu zieje pustką i jawną intencją, która musi budzić opór każdego, kto szuka własnej interpretacji, a nie czeka, aż ta zostanie mu podana na talerzu. 

Moja ocena:
4
Marcin Pietrzyk
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje