Recenzja filmu
Przede wszystkim kino
"Kler" w kinach już od kilku dni. I robi furorę, całkiem zresztą zasłużoną. W odróżnieniu od desperacko ideowych tworów typu "Smoleńsk", najnowsza propozycja Smarzowskiego owszem, niesie ze sobą silny przekaz, ale nie traci na jakości kosztem forsowania idei - ten brak nachalności i finezja są czymś, co zawsze z trudem przychodziło środowiskom zwyczajowo przeciwnym "Klerowi", a zatem również twórcom filmów do tychże osób skierowanych. Dzieło Smarzowskiego jest w pierwszej kolejności filmem, utworem, a dopiero w następnej narzędziem umoralniającym - czyli dokładnie tak, jak powinno być zawsze, o ile priorytety twórców nie są zaburzone. Oczywiście, antyklerykałowie znajdą w filmie rozsądną dozę oliwy na ogień swojej niechęci do księży, zaś ci emocjonalnie przywiązani do idei ich bronienia przeżyją dysonans poznawczy, jednak z racji samej jakości filmu już po kilkunastu minutach można zapomnieć o obydwu tych rzeczach, gdy damy się wciągnąć w opowiadaną przezeń historię.
Film, w (możliwym do przewidzenia) przeciwieństwie do tego, co głoszą oponenci nie dotyka w ogóle konfliktu na linii wiara vs ateizm, nie przedstawia też wiary jako takiej w nawet najdelikatniej negatywnym świetle. Ba, nawet jakby przewidując reakcje oburzonych, sam je uprzedza i wydrwiwa za pośrednictwem wielu padających z ust kościelnych dygnitarzy kwestii na temat "ataków na polskość" itd. Wniosek: jeśli jest się aż tak przewidywalnym, być może pora dać sobie spokój. Sam "Kler" może dzięki temu pełnić rolę swoistego radaru, gdyż reakcje na ten film idealnie pokazują, kto go naprawdę obejrzał i zrozumiał, a kto powtarza tylko zaszczepioną mu przez innych opinię.
Nie ma co się rozwodzić na temat obsady, gdyż wiadomo, że jest świetna; jak również gry aktorskiej - każdy już przeczytał wiele razy, że jest niesamowicie żywa i przekonująca. Warto natomiast wspomnieć o operatorce i zdjęciach - w filmie od razu rzucają się w oczy zabiegi reżyserskie na miarę obecnych światowych trendów widzianych u reżyserów regularnie chwalonych za swoje dzieła - przykładowo regularne cięcia skracające czas trwania scen przypominają wyczyny Vince'a Gilligana oraz jego kolegów i koleżanek reżyserujących "Breaking Bad" oraz "Better Call Saul", podobnie zresztą rzecz się ma z końcową sceną filmu, która szokuje względnym brakiem nabudowania i nagłością, ale też przyprawia o kompletny opad szczęki symbolizmem o tak niesamowitej wymowności, jakiej żadna kwestia mówiona nie byłaby w stanie stworzyć. Osoby nie śledzące polskiego kina będą pod ogromnym wrażeniem, jak świadomi twórcy filmu są teraźniejszych (bardzo zresztą przyjemnych) trendów w kinematografii - artyzm, ale bez pretensjonalności. Oby więcej reżyserów szło w tym kierunku.
Nawiązując nieco do pierwszego akapitu, największym wrogiem widza "Kleru" jest sprowadzanie go do binarnego dylematu moralnego pt. "czy księża są źli, czy są dobrzyDysonans poznawczy zbyt silnie ideologicznie nastawionych widzów może ich zaślepić względem tego, co w tym dziele naprawdę dostrzec warto. Czytając wiele recenzji można na przykład zauważyć "bagaż moralny" autorów widoczny w tym, jak wyolbrzymiają przedstawienie bohaterów jako "złychBohaterowie tego filmu w większości nie są ludźmi złymi - przykładowo otwierająca i znana ze zwiastuna filmu scena libacyjnej imprezy trójki bohaterów nie zawiera w sobie czynności z gruntu złych - imprezowanie jest czynnością moralnie obojętną, po prostu w mentalności wielu nie przystojącą księdzu. Wpadanie w pułapkę powierzchownego interpretowania "zła" wyłącznie jako hedonizmu i uwielbienia zabawy, oraz upraszczanie moralności do kwestii seksu czy przeklinania zaślepia wobec prawdziwych, faktycznych przejawów zła - zarówno na filmie, jak i w życiu.
Tego typu mentalność jest problemem wielu osób wierzących, jak również wykładni samego Kościoła - a film Smarzowskiego w zgrabny sposób się z nią rozprawia, demonstrując "nieszkodliwe" sceny rozpusty bez dydaktyzmu i bez oceny, jednocześnie wyraźnie akcentując i nadając kontrast momentom i działaniom ewidentnie złowrogim. A tego zła w filmie owszem całkiem sporo - szczególnie skoncentrowanym wokół jednego z bohaterów. Konkretnie którego - pozostaje niejasne przez bardzo długi czas dzięki umiejętnym manipulowaniu przez Smarzowskiego podejrzeniami widza - wzbudzaniu ich i gaszeniu, gdy kolejny trop okazuje się ślepą uliczką. Film obfity jest w postacie wszystkich odcieni szarości, również takie ze skrajnych granic spektrum, także bliskie idealnej bieli (oczywiście tę "biel" dostrzeże, jak wyżej zasugerowałem, tylko ktoś, kto potrafi ocenić człowieka poza rzeczami takimi, jak konsumpcja alkoholu czy okazjonalne przeklinanie). Jak wyżej, faktyczny złoczyńca filmu jest możliwy do zidentyfikowania - choć nazwać go złoczyńcą całej fabuły byłoby prawdopodobnie przesadą, gdyż jego działania skoncentrowane są przede wszystkim na własnej postaci i rzadko wykraczają poza jego własny wątek. Trudno jednak nie podziwiać skuteczności i efektywności jego działań, jak również kompletnej bezwzględności i pełnego skoncentrowania na swoim celu. Miłośnicy czarnych charakterów w filmach, czy w fikcji w ogóle - postaci, które kochamy nienawidzić - na pewno nie będą rozczarowani postacią, której perfidia (nie pedofilia) wzbudza niemalże podziw.
Karygodnym byłoby choć pokrótce nie wspomnieć jednak o tematyce filmu. Właściwie trudno powiedzieć, czy "Kler" krytykuje bardziej pewnych księży jako jednostki, czy Kościół jako instytucję, która nie cofnie się przed niczym dla zachowania władzy, wpływów i przede wszystkim reputacji. Jak napisałem wyżej, film na pewno nie odnosi się negatywnie do samych koncepcji religii i wiary, zaś księża są tylko ludzkimi postaciami, kreowanymi na takie od samego początku. Oczywiście jak już ustaliliśmy, ktoś, kto uważa, że imprezowanie i picie alkoholu jest złe, odbierze przedstawienie postaci jako o wiele surowsze, niż ktoś, dla kogo te rzeczy są normalne i naturalne, nawet w wykonaniu kapłanów. Taki odbiorca nie dostrzeże jednak spraw naprawdę istotnych. Nawet arcybiskup, choć przedstawiony jest jako bardzo cyniczny i chciwy, posiada sporo takiego swojskiego uroku sympatycznego gbura, który sprawia, że chętnie sam napiłbym się z nim wódeczki - winny jest co prawda wielu problematycznych zachowań, przede wszystkim świadomego przyzwolenia na zło i stereotypowej kapłańskiej hipokryzji - ale posiada cechy przynajmniej w jakiejś małej części rehabilitujące jego sylwetkę, trzeba tylko umieć je dostrzec. Prawidłowość ta dotyczy w mniejszym lub w większym stopniu wszystkich centralnych postaci.
Oczywiście film nie jest w stu procentach czarny i przygnębiający - choć to oczywiście w dużej mierze zależy od nastawienia i poczucia humoru widza - przykładowo świetny Janusz Gajos w roli wyżej wspomnianego abp Mordowicza rzuca tak fenomenalnymi kwestiami, że wystarczy, że otworzy usta, a już wygrywa każdą scenę, w której się pojawia. Trailer filmu to tylko mały przedsmak tego, na co stać złotoustego arcybiskupa. Oczywiście nie wszystkich śmieszy kreatywne przeklinanie bez skrępowania, ale ci, których śmieszy - będą śmiać się dużo. Do tego humor sytuacyjny, dzięki którym "Kler" obfituje w lżejsze sceny dla rozładowania nieco napięcia i rozchmurzenia widza, a przekleństwa wplatane w zgrabny i naturalny sposób bynajmniej nie przypominający tendencji Patryka Vegi, cieszą ucho. Dzięki wszystkim powyższym czynnikom film ogląda się znakomicie, nie dłuży się i mógłby trwać i dwa razy dłużej bez męczenia widza. Z tego względu nagła scena końcowa przypomina natychmiastowe wybudzenie z letargu czy hipnozy. Pędzący 500 km/h pociąg uderza w mur. Mimo tej nagłości, nic nie wydaje się nadmiernie pospieszone ani skrócone, co jest kolejną rzeczą świadczącą na korzyść scenariusza i reżyserii.
Najlepsze zatem, co może zrobić widz wybierając się na "Kler", to zapomnieć o dysonansie poznawczym oraz emocjonalnym nastawieniu do zagadnień omawianych przez film, a nastawić się po prostu na świetnie zrobiony, ponury, trzymający w napięciu thriller psychologiczny z wielowymiarowymi postaciami, świetnym i diabelnie skutecznym złoczyńcą, wstrząsającymi scenami godnymi Oscara oraz sowitą dozą naprawdę rozbrajających dialogów, które co bardziej cynicznych/rozrywkowych widzów wielokrotnie przyprawią o wybuchy śmiechu. Film Smarzowskiego jest ważny, ale bynajmniej nie tylko ze względu na odwagę w piętnowaniu tego, czego piętnować nie wypada - a po prostu z racji na bardzo wysoką jakość scenariusza, reżyserii, zdjęć, gry aktorskiej i wszystkiego innego, co powinno stanowić o dobrym filmie.
Film, w (możliwym do przewidzenia) przeciwieństwie do tego, co głoszą oponenci nie dotyka w ogóle konfliktu na linii wiara vs ateizm, nie przedstawia też wiary jako takiej w nawet najdelikatniej negatywnym świetle. Ba, nawet jakby przewidując reakcje oburzonych, sam je uprzedza i wydrwiwa za pośrednictwem wielu padających z ust kościelnych dygnitarzy kwestii na temat "ataków na polskość" itd. Wniosek: jeśli jest się aż tak przewidywalnym, być może pora dać sobie spokój. Sam "Kler" może dzięki temu pełnić rolę swoistego radaru, gdyż reakcje na ten film idealnie pokazują, kto go naprawdę obejrzał i zrozumiał, a kto powtarza tylko zaszczepioną mu przez innych opinię.
Nie ma co się rozwodzić na temat obsady, gdyż wiadomo, że jest świetna; jak również gry aktorskiej - każdy już przeczytał wiele razy, że jest niesamowicie żywa i przekonująca. Warto natomiast wspomnieć o operatorce i zdjęciach - w filmie od razu rzucają się w oczy zabiegi reżyserskie na miarę obecnych światowych trendów widzianych u reżyserów regularnie chwalonych za swoje dzieła - przykładowo regularne cięcia skracające czas trwania scen przypominają wyczyny Vince'a Gilligana oraz jego kolegów i koleżanek reżyserujących "Breaking Bad" oraz "Better Call Saul", podobnie zresztą rzecz się ma z końcową sceną filmu, która szokuje względnym brakiem nabudowania i nagłością, ale też przyprawia o kompletny opad szczęki symbolizmem o tak niesamowitej wymowności, jakiej żadna kwestia mówiona nie byłaby w stanie stworzyć. Osoby nie śledzące polskiego kina będą pod ogromnym wrażeniem, jak świadomi twórcy filmu są teraźniejszych (bardzo zresztą przyjemnych) trendów w kinematografii - artyzm, ale bez pretensjonalności. Oby więcej reżyserów szło w tym kierunku.
Nawiązując nieco do pierwszego akapitu, największym wrogiem widza "Kleru" jest sprowadzanie go do binarnego dylematu moralnego pt. "czy księża są źli, czy są dobrzyDysonans poznawczy zbyt silnie ideologicznie nastawionych widzów może ich zaślepić względem tego, co w tym dziele naprawdę dostrzec warto. Czytając wiele recenzji można na przykład zauważyć "bagaż moralny" autorów widoczny w tym, jak wyolbrzymiają przedstawienie bohaterów jako "złychBohaterowie tego filmu w większości nie są ludźmi złymi - przykładowo otwierająca i znana ze zwiastuna filmu scena libacyjnej imprezy trójki bohaterów nie zawiera w sobie czynności z gruntu złych - imprezowanie jest czynnością moralnie obojętną, po prostu w mentalności wielu nie przystojącą księdzu. Wpadanie w pułapkę powierzchownego interpretowania "zła" wyłącznie jako hedonizmu i uwielbienia zabawy, oraz upraszczanie moralności do kwestii seksu czy przeklinania zaślepia wobec prawdziwych, faktycznych przejawów zła - zarówno na filmie, jak i w życiu.
Tego typu mentalność jest problemem wielu osób wierzących, jak również wykładni samego Kościoła - a film Smarzowskiego w zgrabny sposób się z nią rozprawia, demonstrując "nieszkodliwe" sceny rozpusty bez dydaktyzmu i bez oceny, jednocześnie wyraźnie akcentując i nadając kontrast momentom i działaniom ewidentnie złowrogim. A tego zła w filmie owszem całkiem sporo - szczególnie skoncentrowanym wokół jednego z bohaterów. Konkretnie którego - pozostaje niejasne przez bardzo długi czas dzięki umiejętnym manipulowaniu przez Smarzowskiego podejrzeniami widza - wzbudzaniu ich i gaszeniu, gdy kolejny trop okazuje się ślepą uliczką. Film obfity jest w postacie wszystkich odcieni szarości, również takie ze skrajnych granic spektrum, także bliskie idealnej bieli (oczywiście tę "biel" dostrzeże, jak wyżej zasugerowałem, tylko ktoś, kto potrafi ocenić człowieka poza rzeczami takimi, jak konsumpcja alkoholu czy okazjonalne przeklinanie). Jak wyżej, faktyczny złoczyńca filmu jest możliwy do zidentyfikowania - choć nazwać go złoczyńcą całej fabuły byłoby prawdopodobnie przesadą, gdyż jego działania skoncentrowane są przede wszystkim na własnej postaci i rzadko wykraczają poza jego własny wątek. Trudno jednak nie podziwiać skuteczności i efektywności jego działań, jak również kompletnej bezwzględności i pełnego skoncentrowania na swoim celu. Miłośnicy czarnych charakterów w filmach, czy w fikcji w ogóle - postaci, które kochamy nienawidzić - na pewno nie będą rozczarowani postacią, której perfidia (nie pedofilia) wzbudza niemalże podziw.
Karygodnym byłoby choć pokrótce nie wspomnieć jednak o tematyce filmu. Właściwie trudno powiedzieć, czy "Kler" krytykuje bardziej pewnych księży jako jednostki, czy Kościół jako instytucję, która nie cofnie się przed niczym dla zachowania władzy, wpływów i przede wszystkim reputacji. Jak napisałem wyżej, film na pewno nie odnosi się negatywnie do samych koncepcji religii i wiary, zaś księża są tylko ludzkimi postaciami, kreowanymi na takie od samego początku. Oczywiście jak już ustaliliśmy, ktoś, kto uważa, że imprezowanie i picie alkoholu jest złe, odbierze przedstawienie postaci jako o wiele surowsze, niż ktoś, dla kogo te rzeczy są normalne i naturalne, nawet w wykonaniu kapłanów. Taki odbiorca nie dostrzeże jednak spraw naprawdę istotnych. Nawet arcybiskup, choć przedstawiony jest jako bardzo cyniczny i chciwy, posiada sporo takiego swojskiego uroku sympatycznego gbura, który sprawia, że chętnie sam napiłbym się z nim wódeczki - winny jest co prawda wielu problematycznych zachowań, przede wszystkim świadomego przyzwolenia na zło i stereotypowej kapłańskiej hipokryzji - ale posiada cechy przynajmniej w jakiejś małej części rehabilitujące jego sylwetkę, trzeba tylko umieć je dostrzec. Prawidłowość ta dotyczy w mniejszym lub w większym stopniu wszystkich centralnych postaci.
Oczywiście film nie jest w stu procentach czarny i przygnębiający - choć to oczywiście w dużej mierze zależy od nastawienia i poczucia humoru widza - przykładowo świetny Janusz Gajos w roli wyżej wspomnianego abp Mordowicza rzuca tak fenomenalnymi kwestiami, że wystarczy, że otworzy usta, a już wygrywa każdą scenę, w której się pojawia. Trailer filmu to tylko mały przedsmak tego, na co stać złotoustego arcybiskupa. Oczywiście nie wszystkich śmieszy kreatywne przeklinanie bez skrępowania, ale ci, których śmieszy - będą śmiać się dużo. Do tego humor sytuacyjny, dzięki którym "Kler" obfituje w lżejsze sceny dla rozładowania nieco napięcia i rozchmurzenia widza, a przekleństwa wplatane w zgrabny i naturalny sposób bynajmniej nie przypominający tendencji Patryka Vegi, cieszą ucho. Dzięki wszystkim powyższym czynnikom film ogląda się znakomicie, nie dłuży się i mógłby trwać i dwa razy dłużej bez męczenia widza. Z tego względu nagła scena końcowa przypomina natychmiastowe wybudzenie z letargu czy hipnozy. Pędzący 500 km/h pociąg uderza w mur. Mimo tej nagłości, nic nie wydaje się nadmiernie pospieszone ani skrócone, co jest kolejną rzeczą świadczącą na korzyść scenariusza i reżyserii.
Najlepsze zatem, co może zrobić widz wybierając się na "Kler", to zapomnieć o dysonansie poznawczym oraz emocjonalnym nastawieniu do zagadnień omawianych przez film, a nastawić się po prostu na świetnie zrobiony, ponury, trzymający w napięciu thriller psychologiczny z wielowymiarowymi postaciami, świetnym i diabelnie skutecznym złoczyńcą, wstrząsającymi scenami godnymi Oscara oraz sowitą dozą naprawdę rozbrajających dialogów, które co bardziej cynicznych/rozrywkowych widzów wielokrotnie przyprawią o wybuchy śmiechu. Film Smarzowskiego jest ważny, ale bynajmniej nie tylko ze względu na odwagę w piętnowaniu tego, czego piętnować nie wypada - a po prostu z racji na bardzo wysoką jakość scenariusza, reżyserii, zdjęć, gry aktorskiej i wszystkiego innego, co powinno stanowić o dobrym filmie.
Moja ocena:
8
Udostępnij: