Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Niepokoje wychowanka korporacji

Miłe zaskoczenie. Scenarzysta "Armageddonu" i serii przygód o agencie Bournie prezentuje nam wyciszony, acz intensywny dramat z życia pewnego nowojorskiego prawnika. Po "Ukrytej strategii" to kolejny w ostatnim czasie film "moralnie niepokojący" się o Amerykę, jednak w przeciwieństwie do filmu Redforda, czyni to zdecydowanie z większą gracją.

Tytułowy Michael Clayton (seksownie "zużyty" życiowo George Clooney) jest wziętym prawnikiem, zajmującym się, jak sam mówi, "dozorowaniem" spraw swoich klientów, a konkretnie sprzątaniem po nich i naprawianiem ich błędów. Jest kimś w rodzaju prawniczego Pana Wolfa z "Pulp Fiction" - jeżeli trzeba załatwić jakieś umorzenie lub coś podobnego, dzwoni się po Claytona. Bohater jest pracownikiem jednej z największych prawniczych korporacji, której interesy pewnego dnia zostają zagrożone przez zachowanie jednego z jej, najbardziej dotychczas szanowanych, pracowników. Arthur Eden (Tom Wilkinson), prowadzący sprawę jednego z kluczowych klientów, chemicznej korporacji U/North, pewnego dnia wariuje. Tak w każdym razie uważają przełożeni. Postanawia zeznawać przeciwko klientowi, oskarżając go o trucie ludzi. Do rozwiązania sprawy zostaje wyznaczony Clayton...

Streszczenie zapowiada klasyczny prawniczy thriller w stylu Johna Grishama. Nic bardziej mylnego, choć film Tony'ego Gilroya ogląda się z napięciem, o jego wartości nie decyduje atrakcyjna fabuła. Reżyser pokazuje nam świat wypalony. To, co powinno być fundamentem demokratycznego państwa, czyli system prawa, jest jedynie obszarem nieustannych manipulacji i brudnych rozrywek. To oczywiście mało oryginalna konstatacja, istotne są jednak wnioski, jakie reżyser (i scenarzysta w jednej osobie) z niej wyciąga.



Amerykanie, jak chyba żaden inny naród na świecie, wierzą w skuteczność państwowych instytucji, ale jeszcze bardziej przekonani są o sprawczej mocy jednostki. Jeżeli te pierwsze zaczną się psuć, zawsze pozostaje człowiek, który poprzez swój gest może przywrócić im właściwe działanie. Teoretycznie w filmie Gilroya jest podobnie - bohater w pewnym momencie (właściwie w ostatnim) postanawia wyrwać się z matni, w której żyje i decyduje się "postąpić przyzwoicieJednak reżyser nie daje nam żadnej pewności, czy przyniesie to jakiekolwiek efekty. Świata raczej nie ruszy z posad. W ostatniej scenie nie ma fanfar, oklasków, zbiegania po schodach Capitolu. W długim, trwającym kilka minut ujęciu obserwujemy Claytona jadącego taksówką. Na jego twarzy nie maluje się triumf, a zwątpienie. Jeden dobry uczynek nie zbawi świata. Świat nieodwracalnie się popsuł.

Kino amerykańskie rzadko stawia tak pesymistyczne diagnozy, woli raczej łatwe pocieszenia, które zaserwował nam ostatnio chociażby Robert Redford we wspomnianej "Ukrytej strategii". Oczywiście "Michael Clayton" też nie jest od nich całkowicie wolny. Czasami odnosi się wrażenie, że Gilroy nie miał pomysłu na "moralne przebudzenie" bohatera. Niepotrzebnie wprowadza tandetną symbolikę (scena z końmi) czy wątek dziecka (Clayton chce by jego syn żył w lepszym świecie). Jednak mielizny scenariusza wygładza aktorstwo.

Clooney, jako zmęczony "amerykański bohater", tworzy tu jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Wiele scen wypadłoby nieznośnie sztucznie, gdyby nie rewelacyjny Tom Wilkinson, czy zwłaszcza Tilda Swinton w roli przedstawicielki "złej korporacjiDo tego dochodzi wyjątkowa sprawność, jak na reżyserskiego debiutanta, w prowadzeniu akcji, a zwłaszcza konsekwentnym (co łatwe nie jest, gdyż film trwa ponad dwie godziny) utrzymaniu klimatu. Nowy Jork jest tu miastem udręki, mimo swojej rozległości, dziwnie klaustrofobicznym. Zimne, utrzymane w ciemnoniebieskich barwach zdjęcia Roberta Elswita sugestywnie to podkreślają. Poza wszystkim innym film jest po prostu estetyczną perełką.

Taki "moralny niepokój" rozumiem. Nie zdziwię się, jeżeli doceni go obficie także Amerykańska Akademia Filmowa.


6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje