Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Ogryzieni do kości

Choć są rejony, w których mięso piranii jada się na podwieczorek, "łańcuch pokarmowy" to dla filmowców pojęcie raczej z zakresu poezji niż biologii. W 1978 roku ("Pirania") populację homo sapiens redukowały rybki zmodyfikowane na zlecenie amerykańskiej armii. Trzy lata później ("Pirania 2: Latający mordercy") szalony naukowiec wyposażył te same rybki w miniaturowe skrzydełka (sic!). Piranie AD 2010 pochodzą z plejstocenu, kiedy to w obliczu braku konkurencji i generalnej nadpobudliwości żerowały nawet na sobie. Ławica miniaturowych kanibali jest wściekła i głodna, a za sprawą nagłych ruchów tektonicznych w jej menu lądują uczestnicy dzikiej  imprezy nad Jeziorem Wiktorii.   

Szczegółowego, anatomicznego opisu piranii dokonuje Christopher Lloyd – pamiętny doktor Emmett Brown z "Powrotu do przyszłości". Podobnie jak Richard Dreyfuss ze "Szczęk", który pojawia się w scenie otwierającej film, stanowi on interpretacyjny drogowskaz. Jest trybikiem w precyzyjnym mechanizmie, który tylko popkultura może zbudować i częścią spiętrzenia, na które wyłącznie popkultura może sobie pozwolić – parodiuje bohatera w podobnym stopniu parodystycznego. I właśnie taka jest "Pirania". Pastisz pastiszu, szyderstwo z szyderstwa, ironizowanie na temat ironicznego. Udana? Bardzo dobra? Żeby tylko. Po prostu re-we-la-cy-jna!



Podczas seansu po głowie kołacze się zwrot, przeżywający obecnie renesans w języku potocznym: "to się po prostu nie dzieje!Nie dzieje się w mainstreamowym, pruderyjnym, amerykańskim kinie, nie w zachowawczych komediohorrorach, nie wśród potworów z połamanymi zębami i stępionymi pazurami. Biuściaste gwiazdki porno i zapomniane przez świat aktorki, ikony kina klasy B i wiecznie niespełnione talenty, konkurs mokrego podkoszulka i krwawa rzeź iście biblijnych rozmiarów, dryfujące silikonowe implanty i cyfrowe penisy. Plus sardoniczny śmiech z upychanych bez umiaru w kinie popularnym wątków prorodzinnych i proekologicznych.  Wszystko w trzech wymiarach i w technikolorze. Doliczcie do tego świetne dialogi, w których pobrzmiewa echo "wyrafinowanych inaczej" narracji lat osiemdziesiątych (ponoć dzieci i ryby głosu nie mają, jednak każda linijka tekstu brzmi, jakby napisały ją same piranie, w dodatku podgryzane przez ludzi).  

Film wyreżyserował Francuz Alexandre Aja. Miłośnicy kina grozy go kochają, gdyż po transferze z europejskiej mekki horroru do USA zaczął kręcić przeróbki respektujące klasę oryginału ("Wzgórza mają oczy", "Lustra"). Tylko tyle i aż tyle. Jego propozycja jest prosta: wóz albo przewóz. Albo szukasz czegoś ponad świetną zabawę, czegoś ponad "bloody" i "sexy", albo dajesz się pokąsać i przy akompaniamencie histerycznego śmiechu idziesz na dno. Bez paniki, to potrwa tylko chwilę.    

Moja ocena:
8
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje