Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Śmiech starego łotra

Długo się zastanawiałem, dlaczego tak lubię ten film. Przeczytałem po jego obejrzeniu bardzo wiele recenzji i szczerze przyznam, że nie było wśród nich żadnej recenzji pozytywnej. W międzyczasie obejrzałem trochę filmów o piratach (w tym rozkosznych "Piratów z Karaibów" i moich ulubionych "Piratów" Polańskiego), przypomniałem też sobie czytaną dawno książkę R.L. Stevensona "Wyspa skarbów" i jej inne ekranizacje (w tym tę z Hestonem, Lee i Balem). Powiem w sekrecie, że wspomniałem nawet obóz harcerski, na którym bawiliśmy się w piratów. I wszystkie te dzieła i akcje były lepsze niż "Planeta skarbówA jednak...

Cóż, mogło być na pewno lepiej. Pomysł, by przenieść historię Stevensona w kosmos jest świetny - wykonaniu można jednak zarzucić wiele. Schematyczność fabuły, tekturowość większości bohaterów czy niesympatycznego głównego młodziana (denerwujący swym ostentacyjnym zbuntowaniem Jim, czasem aż ma się ochotę, by ktoś go palnął). Złości bardzo klasyczne ujęcie animacji postaci, zdecydowanie nieśmieszna kreaturka w założeniu komediowa (żałosny robot Ben) i niebezpieczne igranie z prawami fizyki.



A jednak z radością i przyjemnością to igranie oglądałem. Myślę, że z kilku powodów. Po pierwsze, mimo wszystko to film niezwykle ładny, co nie zdarza się w kreskówkach zbyt często. Komputerowo animowane kosmiczne galeony sunące przez kosmos, odtworzony ze zdjęć NASA, robią niesamowite wrażenie (polecam tapety). Po drugie, historia o dojrzewaniu młodego chłopaka i "ojcowskim" niemal dojrzewaniu starego pirata to historia sama w sobie dość ładna, uroczy nieomal film drogi (a może "drogi mlecznej"?). No właśnie, i jest jeszcze ten trzeci, najważniejszy chyba powód, postać Długiego Johna Silvera, pod którą znakomicie głos podłożył Janusz Gajos. Ta dwuznaczna moralnie rola starego zbója, cyborga o elektronicznym oku i - jak to się zwykle u Disneya okazuje - gołębim sercu to jedna z lepszych postaci, jakie klasycy animacji stworzyli w ogóle. Dynamiczna, rubaszna, paskudna, ale w tym wszystkim jednak sympatyczna. Głęboka, bo niby niemoralna, ale odkupująca jednak swe winy, może śmiało konkurować (choć nie umie śpiewać) zarówno z Dżinem z "Alladyna", jak i z kapitanem Hakiem z "Piotrusia PanaTo pirat, za którym chce się pójść, choćby na koniec wszechświata, po skarb Flinta.

I może właśnie dlatego, z powodu budzenia dawno uśpionych archetypów i pirackich marzeń, film ten bardzo lubię. Sztuka (także ta przez małe "s") do tego wszak służy, by pielęgnować marzenia i przypominać o dawnych, wspaniałych momentach, gdy miało się płaszcz taty na ramionach i łapało się Piotrusia Pana. Bo któż z nas nie chciał być kiedyś piratem?

Moja ocena:
8
- Hey! Good luck exploring the infinite abyss! - Thank you! And hey! You too!
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje