Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Kobieta, która wróciła

Dwa lata temu Złoty Lew powędrował w ręce Lava Diaza i "Kobiety, która odeszłaFilipiński twórca zaprezentował weneckiej publiczności slow cinema najwyższej próby, błyskotliwie umieszczając potężny bagaż emocjonalny we względnie ubogim, statycznym obrazie. Brak muzyki, czarno-białe zdjęcia, dominujący plan pełny, a w jego centrum tytułowa kobieta, dzielnie stawiająca czoło przeciwnościom losu. Jak się okazuje, wcale nie odeszła na dobre. Wróciła. Mało tego, na tym samym festiwalu ponownie sięgnęła po najważniejszą statuetkę. Tym razem jej triumfalny pochód tak szybko może się nie skończyć.


"Roma" nie jest oczywiście kopią filmu Diaza, mimo że powiela wymienione wyżej schematy. Alfonso Cuarón również tworzy dzieło bardzo mocno autorskie, będąc nie tylko jego reżyserem, ale także scenarzystą, operatorem i montażystą. Efektem kumulacji tych fachów jest olbrzymia pieczołowitość i sensualność, które wylewają się hektolitrami z niemalże każdego kadru. Powodują one, że prezentowana przez Meksykanina opowieść zatraca w sobie już od pierwszych minut, mimo że aż do samego końca ciężko jest odnaleźć w niej coś, co można by prawdziwie nazwać akcją. W tym zresztą tkwi jej wielkość.



Przedstawiona historia rozgrywa się w burzliwych dla rodzimego kraju autora latach siedemdziesiątych, kiedy kryzys gospodarczy zmusza ludzi do wyjścia na ulice. Kolejne demonstracje i obławy są jednak tylko tłem dla nie mniej niespokojnych losów wielodzietnej rodziny, u której pracuje główna bohaterka "Romy", Cleo. Jej spokojne życie zostaje zakłócone przez nieplanowaną ciążę i wiążące się z nią odejście partnera. Dramat nie jest jednak rozpisany tylko na jedną kobietę. Równolegle obejmuje on również pracodawczynię Cleo, Sofię, która w związku z przedłużającą się nieobecnością męża musi sprostać roli głowy domu.

Cuarón jest mistrzem budowania nastroju. Oba wątki prowadzi z olbrzymim wyczuciem, świetnie aranżując kolejne sceny, w których dokonuje wiwisekcji swoich bohaterek. Obnaża je równie łatwo, co skutecznie, sięgając przy tym po wcale nie wyszukane środki. Zatrzymanie kamery na twarzy czy zaledwie jedno wypowiedziane zdanie toruje mu drogę do coraz głębszego wchodzenia w ich skórę. Uważny widz nie śledzi tego zabiegu, ale jest jego uczestnikiem, a wpływa na to również bajeczne gospodarowanie przestrzenią. Reżyser z równą gracją zamiata ciasne pomieszczenia w kamienicy, co szerokie połacie krajobrazu czy ulice miasta. Brązowa Żaba na bydgoskim Camerimage zdaje się nie oddawać w pełni tego geniuszu.


Portretowany świat przedstawiony tylko pozornie zdaje się być zanurzony w kompletnie innej rzeczywistości. Mimo sięgania w głąb ludzkiej psychiki, obraz zaskakuje wręcz niekiedy swoją surowością, a obie te skrajności partnerują sobie wyśmienicie. Twórca "Grawitacji" wcale nie manipuluje przy tym formą, trzyma się po prostu obranego klucza i wychodzi mu to bezbłędnie. Owszem, można na "Romę" spojrzeć mędrca szkiełkiem i okiem, a tym samym traktować ją jako zgrabnie opakowaną błyskotkę, która na siłę kreuje gęstą atmosferę, tylko po to, żeby zatuszować nią fabularną pustkę. Tego typu malkontenctwo do niczego jednak nie prowadzi, ponieważ rozmija się z wymową prezentowanego dzieła. Pociągając więc dalej mickiewiczowską balladę - do takich seansów należy mieć serce i patrzać w serce. W przeciwnym wypadku zwyczajnie szkoda na nie nerwów.

Moja ocena:
8
"I don't remember the film either. But I remember the feeling."
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje