Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Między nami zwierzętami

W "Stadzie" Beata Gårdeler próbuje połączyć psychologiczny dramat i gorączkową opowieść o społecznej znieczulicy oraz o tym, jak potrzeba wspólnoty psuje moralną busolę. Ale jej film jest zbyt czarno-biały, a wizja świata – nazbyt uproszczona, by móc naprawdę poruszyć. 

   

Gårdeler potrzebuje zaledwie kilkudziesięciu sekund, by ustawić widzowi odpowiednią perspektywę. Oto nastoletnia dziewczyna pełni rolę druhny na kościelnym ślubie. Podczas gdy pastor wygłasza frazesy o wybaczeniu i spokoju ducha, na twarzy dziewczynki gości tegoż ducha niepokój. Sekundę później zmienia się głębia ostrości i widzimy chłopca, który najpewniej jest źródłem owego niepokoju. Reszta jest zaledwie fabularnym rozwinięciem tego ujęcia. 

Historia dziewczyny, która po oskarżeniu swojego kolegi o gwałt, staje się ofiarą społecznego ostracyzmu, to kolejny dowód na paradoksalność skandynawskiej kultury. W kulturze, która wynosi na ołtarze zasady społeczeństwa obywatelskiego i wspólnotowość, to właśnie wspólnota staje się przedmiotem rytualnych wręcz ataków. Chyba nikt inny tak jak Skandynawowie nie potrafi kalać narodowego gniazda i wytykać swemu społeczeństwu hipokryzję, zadufanie i gnuśność. 

Ze sprzeciwu wobec mieszczańskiej kołtunerii dawno temu rodziła się twórczość Strindberga czy Hjalmara Bergmana, a sto lat później ojcobójczy instynkt pchał Thomasa Vinterberga do stworzenia "Festen", "Polowania" i "Komunie", Rubenowi Östlundowi kazał kwestionować naturalność społecznych ról w "Turyście", a Magnusowi Von Hornowi w "Intruzie" pozwalał oskarżać szwedzkiego Kowalskiego o to, że ukrywa w sobie mrok i złe instynkty. 



W "Stadzie" Gårdeler także próbuje podnieść rękę na dobre samopoczucie swoich współplemieńców. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to atak nazbyt wystudiowany, by mógł odnieść skutek. Szwedzka reżyserka serwuje nam bowiem składankę fabularno-tematycznych "the bestówW historii o nastolatce z niedobrego domu usłyszymy echa "Fish Tanku" Andrei Arnold i "Polowania" Vinterberga, jest o patriarchacie, o stygmatyzowanej kobiecej seksualności, o złych myśliwych i męskim genie agresji, a także o tym, jak cienka granica dzieli społeczną solidarność od zbiorowego zaślepienia. 

   

Z wszystkich tych składników mógłby powstać mocny społeczny dramat, ale nie powstaje. Bo "Stado" narysowane jest zbyt grubą kreską. Faceci są tu agresywnymi rzeźnikami (dosłownie i w przenośni), którzy silni bywają wyłącznie w grupie, bierne kobiety balsamują narzucony im patriarchalny system, a pastor okazuje się słabym hipokrytą. Nie ma tu miejsca na półcienie i jakąkolwiek ambiwalencję, a role ofiary i katów od początku do końca przydzielone są tym samym bohaterom. 

I to właśnie jest największym problemem filmu szwedzkiej reżyserki – jego bohaterka, choć sponiewierana przez życie i ludzi, nie jest interesująca. Nie podejmuje walki, nie szuka drogi wyjścia z opresji. Od początku do końca pozostaje zaszczutą ofiarą. Jest to oczywiście smutne, ale niezbyt ciekawe. Także filmowy oprawca okazuje się nudny, a wcielający się w niego John Risto przez cały film nosi wciąż tę samą minę, dzięki czemu Casey Affleck z "Manchester by the Sea" jawi się jako histeryk-ekspresjonista.

Wszystko to sprawia, że "Stado" zamiast pełnokrwistym społecznym dramatem okazuje się jedynie pocztówką z życiowego piekła zaludnianego przez dwunożne potwory (pięknie sfilmowaną przez Göstę Reilanda). I choć opowiadana historia inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, koniec końców w "Stadzie" brakuje zarówno prawdy życia, jak i prawdy ekranu. 

Moja ocena:
4
Bartosz Staszczyszyn
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje