Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Człowiek zwany Duchem

Od kilku lat Hollywood zdaje się robić wszystko, by pobić rekord w produkcji remake'ów, sequeli i prequeli. Odświeżane są leciwe seriale ("Miami Vice"), kultowe horrory ("Halloween") oraz oczywiście filmy pochodzące spoza USA. W 2005 roku wytwórnia 20th Century Fox kupiła prawa do realizacji nowej wersji głośnego "Tropiciela", norweskiego obrazu, który w 1988 roku został nominowany do Oscara.

Inspirowany lapońską legendą film opowiada rozgrywającą się w X wieku historię chłopca, którego rodzina zostaje zamordowana przez barbarzyńskie plemię. Bohater chce się zemścić, ale bardzo szybko zostaje pojmany. Nie rezygnuje jednak z planów odwetu.

Laeta Kalogridis, autorka fabuły nowego "Tropiciela", wykorzystała pomysł norweskiego filmu do opowiedzenia podobnej historii, ale osadzonej w Ameryce na 600 lat przed odkryciem jej przez Kolumba. Wtedy właśnie do wschodniego wybrzeża "Nowego Świata" przybywa pierwsza łódź wikingów. Jedynym ocalałym jej pasażerem jest kilkuletni chłopiec, którego mieszkający w pobliżu Indianie postanawiają wychować jak swojego. Kilkanaście lat później do Ameryki docierają kolejne łodzie Wikingów. Uzbrojeni i brutalni Skandynawowie chcąc zająć nowe ziemie i pozbyć się ich rdzennych mieszkańców. Jedynym człowiekiem, który wie jak walczą i może ich powstrzymać jest Duch - Indianin o białej skórze.



Marcus Nispel, który szlify reżyserskie zdobywał na planach wideoklipów i reklamówek, udanym remakiem "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" dał się poznać jako sprawny filmowiec dużą wagę przywiązujący do wizualnej strony swoich produkcji. Kiedy więc jemu powierzono realizację "Tropiciela", miałem nadzieję, że z tej prostej historii stworzy niezwykłe widowisko mogące konkurować choćby z "300". Niestety, pierwsze zdjęcia, a później również i zwiastun mocno nadwyrężyły moją wiarę zarówno w sam film, jak i odpowiedzialnego za niego reżysera. Jak się okazało, zupełnie słusznie.

Intryga, co już powiedziałem, nie jest w "Tropicielu" skomplikowana. Kino zna podobnych historii wiele. John Rambo, Matrix, czy Braddock w pojedynkę wykańczali całe armie. Ich działania dość często przeczyły logice, ale zawsze były widowiskowe. Znając nową "Teksańską masakrę piłą mechaniczną" liczyłem, że w tę właśnie stronę pójdzie Nispel. Wykorzysta szczątkową intrygę do stworzenia ciekawie sfilmowanego i zachwycającego wizualnie widowiska. Wydaje się, że takie też były intencje reżysera. "Tropiciel" daleki jest od realizmu. Odziani w skóry i wymyślne zbroje Wikingowie bardziej pasują do mitycznej Cymmerii niż opowieści o wczesnej historii Ameryki, główny bohater walczy mieczem nie mniej sprawnie od Conana Barbarzyńcy i wzorem wspomnianego już Johna Rambo zastawia na swoich wrogów przemyślne pułapki. Problem w tym, że widzów średnio to interesuje.

Marcus Nispel dokonał rzeczy niebywałej. Zrealizował film akcji, który najzwyczajniej w świecie nuży. Kolejne pojedynki, obcięte głowy i rzężenia zabitych nie są w stanie zburzyć monotonii bijącej z ekranu. Widzowie od samego początku wiedzą, jak skończy się przygoda Ducha, a fatalnie sfilmowane walki i bardzo przeciętne, niekiedy wręcz słabe efekty specjalne nie są w stanie zrekompensować scenariuszowych braków.

"Tropiciel" ma dla mnie, paradoksalnie, wiele wspólnego z produkcjami typu "Piła", czy "Hostel". Ich twórcy również niespecjalnie przykładali się do scenariusza wierząc, ze spora dawka makabry i odciętych kończyn na pewno przysporzy im widowni. Jak doskonale wiemy, tak się stało. Oba filmy zarobiły mnóstwo pieniędzy i doczekały się kontynuacji. Niewykluczone więc, że i "Tropiciel" znajdzie swoich fanów.

6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje