Turecki przemysł filmowy był kiedyś jednym z najbardziej płodnych na świecie - co roku powstawało tam 250-300 filmów. Wyprodukowane w tej "erze Yeşilçam" popularne filmy wyniosły naśladownictwo i mieszanie znanych konwencji gatunkowych niemal do rangi sztuki. Z powodu braku prawnych regulacji praw autorskich powstało tam wiele remake'ów... Turecki przemysł filmowy był kiedyś jednym z najbardziej płodnych na świecie - co roku powstawało tam 250-300 filmów. Wyprodukowane w tej "erze Yeşilçam" popularne filmy wyniosły naśladownictwo i mieszanie znanych konwencji gatunkowych niemal do rangi sztuki. Z powodu braku prawnych regulacji praw autorskich powstało tam wiele remake'ów hollywoodzkich klasyków. Od Rocky'ego po Egzorcystę, od Czarnoksiężnika z Oz po Gwiezdne Wojny - tureckie wersje znanych filmów są nierzadko dziwaczne, przetłumaczone dosłownie i metaforycznie na potrzeby miejscowych widzów. W branży, w której tureccy aktorzy mogli występować nawet w setkach filmów, wszystkie chwyty były dozwolone i wykorzystywane do granic możliwości: konwencje gatunkowe, pożyczanie ścieżek dźwiękowych, a nawet plagiat. Chaotyczne, pośpiesznie zmontowane szmiry czy świadome swojej istoty filmy klasy B? Przejmowanie motywów wizualnych może być albo metodą rozpoczęcia dialogu z Innym, albo pokazanie go w krzywym zwierciadle. W swoim dokumentalnym eseju Cem Kaya bada tę turecką kulturę kopiowania i pokazuje, jak pomysłowo miejscowe studia rozprawiały się z zagranicznym materiałem filmowym - potężny apetyt tureckich widzów zaspokajano przy użyciu bardzo skąpych środków. Reżyser dodatkowo przygląda się relacjom branży filmowej z historycznymi i bieżącymi zagadnieniami istotnymi dla Turcji, takimi jak internacjonalizacja, cenzura i rozwój telewizji. czytaj dalej