Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

"Na razie bez rewelacji" – festiwal w Gdyni na półmetku

- / autor: Marcin Kamiński / 15-09-2005 12:02
Połowa festiwalu już za nami. Jak na razie, ku naszemu zmartwieniu, nie obejrzeliśmy jeszcze filmu, który rzuciłby nas na kolana i sprawił, że wyjeżdżać z Gdyni będziemy z przekonaniem, iż byliśmy świadkami odrodzenia polskiego kina. Przed nam jeszcze dwa dni festiwalowych projekcji, zatem nie tracimy nadziei.

Trzeci dzień imprezy rozpoczęliśmy od projekcji nowego filmu Izabelli Cywińskiej "Kochankowie z Marony" zrealizowanego na motywach prozy Jarosława Iwaszkiewicza.

Karolina Gruszka (Ola), Krzysztof Zawadzki (Janek)

Obraz opowiada historię trojga młodych ludzi. Ola, wiejska nauczycielka zakochuje się Janku, śmiertelnie chorym kuracjuszu pobliskiego sanatorium. W spotkaniach dwójki zakochanych często uczestniczy Arek, przyjaciel Janka. Całą trójkę zaczyna łączyć szczególna więź.

Historia miłosnego trójkąta z delikatnie zaznaczonym wątkiem homoseksualnym rozgrywa w ohydnym, zrujnowanym i odpychającym świecie. Opowieść można by zatytułować "W strasznym dworkuSurowe, zimne wnętrza, w których rozgrywa się akcja, tynk odpadający ze ścian, bohaterowie owijający się wstrętnymi kocami, ubrani w wielowarstwowe wełniane okrycia, umierający na gruźlicę kuracjusze sanatorium - wszystko to składa się na bardzo przygnębiające i jednocześnie symboliczne, zawieszone na granicy realności tło zdarzeń.
"
To zdestruktowany świat, który kiedyś był piękny, to ludzie zniszczyli ten krajobraz" - mówiła na spotkaniu z dziennikarzami Izabella Cywińska. "W takim świecie bohaterowie nie mają nic oprócz miłości

Miłość w filmie jest bezgraniczna, na śmierć i życie, nadaje sens istnieniu. Ci, którzy nie kochają do szaleństwa tęsknią za tym, jak żona dyrektora szkoły (w tej roli Danuta Stenka).

Niestety, oryginalny, nawiązujący do stylistyki Has z "Pożegnań" i "Sanatorium pod klepsydrą", pomysł na przeniesienie na ekran prozy Iwaszkiewicza nie zaowocował do końca udanym obrazem. Mimo ciekawych zdjęć Marcina Koszałki i brawurowej kreacji Karoliny Gruszki, trwający 104 minuty film zwyczajnie się dłuży, zwłaszcza jego pierwsza połowa. Ciężko widzom faktycznie przejąć się losami pełnych emocji, ale zupełnie obcych bohaterów. (dw)

Drugą aktorką młodego pokolenia, która po Karolinie Gruszce zachwyciła mnie warsztatem aktorskim, okazała się Anna Cieślak - odtwórczyni głównej roli w debiutanckim obrazie Franco de Peny "Masz na imię Justyna".


Franco de Pena - reżyser filmu "Masz na imię Justyna"

Nagrodzony przez widzów Teatru Muzycznego najdłuższymi, bo trwającymi ponad 2 minuty, oklaskami obraz to historia dziewczyny, która zostaje wywieziona przez swojego chłopaka do Niemiec i zmuszona do pracy jako prostytutka.

Scenariusz tej opowieści napisało życie. Franco de Pena połączył w postaci Marioli losy 8 dziewczyn - ofiar sutenerów i handlarzy żywym towarem. Reżyser skupił się na procesie, jaki przejść musi każda dziewczyna, zanim wyjdzie zarabiać na ulicę. Widz jest świadkiem przejmujących scen pokazujących, jak oprawcy zmuszają swoją ofiarę do współpracy - biją ją, gwałcą, upokarzają, szantażują, a wszystko to dzieje się w klaustrofobicznej, zaprojektowanej przez Christinę Schaffer ("Dziewczyna z perłą") scenografii. "Po takim urabianiu" - jak mówi reżyser, "nie ma już drogi powrotu

W filmie o prostytucji, nie ma przesadnego epatowania seksem i brutalnością, reżyser wolał postanowił raczej skupić się na relacji kat-ofiara. Na konferencji prasowej Franco de Pena wyznał, że "nie chciał posuwać o krok za daleko

W filmie największe emocje wzbudza sam temat podejmowany w naszym kraju do tej pory najczęściej przez reporterów i dokumentalistów. Całość psują niestety czytane z offu listy, które udręczona dziewczyna pisze w myślach do swojej babki, wprowadzające niekoniecznie potrzebne ckliwe emocje. Nie zmienia to jednak faktu, że "Masz na imię Justyna" to jak na razie jeden z ciekawszych tytułów tegorocznego festiwalu.

W czasie, gdy Dominika oglądała "Masz na imię Justyna" ja udałem się na pokaz niezależnej komedii "1409. Afera na zamku Bartenstein", która w Gdyni miała swoją prapremierę. Jeśli ktoś nie pamięta, to przypominam, że cztery lata temu, kiedy ruszyły prace nad filmem, "1409" był jedną z najgłośniejszych i najczęściej dyskutowanych produkcji niezależnych w tym kraju. Na planie komedii spotkali się aktorzy tej klasy co Jan Machulski, Jerzy Bończak, Broys Szyc, czy Jan Wieczorkowski a o skrzącym się od dowcipów scenariuszu chodziły w branży legendy.


Jan Machulski (Komtur)

Akcja komedii rozgrywa się w 1409 roku na krzyżackim zamku Bartenstein. Jego mieszkańcy nie stronią od wyskokowych napojów i aromatycznych ziół palonych w charakterystycznych fajkach, kiedy więc dowiadują się, że ma do nich przyjechać na kontrolę Wielki Mistrz wpadają w panikę. Ponieważ lochy zamku są od dawna puste bracia zakonni - chcąc zaimponować przełożonemu - postanawiają przekonać okolicznych mieszkańców by ci, choć na jeden dzień, zgodzili się spędzić noc w zamkowym więzieniu.

Sytuację dodatkowo komplikuje pojawienie się tajemniczej mapy pokazującej miejsca, w którym Prusowie ukryli swój legendarny skarb.

Pokazywana poza konkursem "1409. Afera na zamku Bartenstein" w moim przekonaniu nieco rozczarowuje. Film, choć wyróżnia się spośród szeregu innych produkcji niezależnych doborową obsadą i dowcipnymi oraz umiejętnie zrobiony animacjami komputerowymi, pozostaje ostatecznie obrazem umiarkowanie śmiesznym. Ogląda się go sympatycznie, ale też bez specjalnego pokładania się na fotelu ze śmiechu. Galeria oryginalnych postaci oraz utalentowani aktorzy w tym przypadku nie przełożyli się na komedię, która wyciśnie wam łzy z oczu i przyprawi o ból brzucha - oczywiście ze śmiechu.

Zawodzi niestety scenariusz. To, co - jeśli wierzyć osobom, które czytały go przed rozpoczęciem zdjęć - było zabawne na papierze, na ekranie zabawne jest już średnio. Żarty nie należą do specjalnie wyszukanych a i dialogi sprawiają wrażenie, jakby można było nad nimi jeszcze popracować.

Na pewno nie bez wpływu na końcowy kształt filmu jest fakt, że prace trwały nad nim aż 4 lata. Pierwsza wersja obrazu zrealizowana kilka lat temu nie spodobała się twórcom, którzy na długi czas zawiesili prace nad projektem. Powrócił do niego później Paweł Czarzasty, który całość przemontował, skrócił i uzupełnił o komputerowe animacje będące - obok muzyki autorstwa Shannona - jednym z największych atutów produkcji.

"Afera" nie powala na kolana, ale też nie rozczarowuje. Ot, sympatyczna komedia, która niedociągnięcia scenariusza nadrabia ciekawą formą i aktorstwem. Film aż kipi od pomysłów mieszając ze sobą film fabularny, ze stylistyką programu telewizyjnego i serialu. Jednak efekt tego jest - jak już napisałem - umiarkowanie śmieszny. Niemniej, jeśli będziecie mięli okazję, to warto zobaczyć. Chodzą słuchy, że producent filmu - firma SPI - poważnie myśli o wydaniu komedii na DVD. (mk)

Po "Aferze na zamku Bartenstein" pobiegliśmy na pokaz jednego z najciekawszych tytułów pokazywanych w tym roku w konkursie oficjalnym - nowego, zrealizowanego po wielu latach przerwy filmu Feliksa Falka pt. "Komornik".

Tytułowy bohater - Lucjan Bohme, jest gwiazdą Wałbrzyskiej korporacji komorniczej. Czysty, nieprzekupny, bezwzględnie egzekwuje wszystkie, nawet najmniejsze długi. Uwagę mediów zwraca na siebie, kiedy usiłuje zająć sprzęt miejscowego i zadłużonego po uszy szpitala.

Pewnego dnia jego życie obraca się o 180 stopni. Pod wpływem dramatycznych przeżyć Bohme zaczyna rozumieć, że jego arogancja i pycha sprawiły, że stał się złym człowiekiem krzywdzącym ludzi. Postanawia to naprawić...


Andrzej Chyra i Feliks Falk

"Komornik" okazał się jednym z najlepiej przyjętych filmów na tegorocznym festiwalu. Na konferencji prasowej, która odbyła się po pokazie prasowym, dziennikarze nie szczędzili mu pochwał a widzowie Teatru Muzycznego nagrodzili go trwającymi półtorej minuty oklaskami (dłużej oklaskiwano jedynie 'Masz na imię Justyna'). Niestety, dla mnie te zachwyty i euforie pozostają nie do końca zrozumiałe.

Podobnie jak "Mistrz" Trzaskalskiego, również i "Komornik" jest produkcją doskonalą od strony technicznej. Brawurowa kreacja Andrzeja Chyry, ciekawe zdjęcia Bartka Prokopowicza, muzyka Bartłomieja Gliniaka i dynamiczny montaż to jednak za mało, kiedy zawodzi rzecz podstawowa - scenariusz.

Pierwsza połowa filmu to przykład świetnie skonstruowanego dramatu obyczajowego z wyraźnie zarysowanym wątkiem społecznym oraz ciekawym, przyciągającym uwagę widza bohaterem. Obserwujemy człowieka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Praca i poczucie władzy nad innymi ludźmi wpędzają go w pychę i arogancję, przez co nie dostrzega zagrożenia ze strony zawistnych i uwikłanych we własne gierki kolegów i przełożonych. Historia wciąga i autentycznie angażuje widza. Niestety, tylko do czasu.



Kiedy Bohme doznaje objawienia, zaczyna opowiadać o tym, że pokazała mu się Matka Boska grożąc palcem a następnie rozdaje skrzywdzonym przez siebie ludziom pieniądze, "Komornik" z dramatu zmienia się w bajkę, której bliżej do "Wigilijnej opowieści" Dickensa (adresowanej do widzów w każdym wieku) niż poważnej, nawiązującej duchem do kina moralnego niepokoju produkcji. Działania nawróconego komornika są na tyle niewiarygodne, że aż śmieszne.

Od tego momentu filmowi nie udaje się już wrócić na dawny tor. Osoby, którym Bohme pomógł, zaprzeczają jakoby dostały od niego jakiekolwiek pieniądze a dawni przyjaciele nie tylko nie stają w jego obronie, co okazują się być autorami misternej intrygi mającej na celu "umoczenie" a tym samym poskromienie aroganckiego komornika. Lucjan zapowiada, że z nim "tak łatwo im nie pójdzie", ale gest, na który zdobywa się w finale, okazuje się być pusty i w sumie nic nieznaczący.

Losy Lucjana Bohme, przypominające innego falkowskiego bohatera Lutka Danielaka ("Wodzirej", "Bohater roku"), mogły stać się portretem "wodzireja" XXI wieku - nowej rzeczywistości i nowych czasów. Podsumowaniem, czy też uzupełnieniem trylogii pokazującej człowieka uwikłanego na przestrzeni różnych epok. Niestety, Falk zrezygnował z realizmu na rzecz nachalnego moralizatorstwa i przyciężkiej metaforyki. W "Komorniku" zbyt wiele jest "populistycznych" akcentów by można było traktować ten film do końca poważnie.

"Nie można tego filmu odbierać dosłownie" - tłumaczył na konferencji prasowej Feliks Falk. "Wymaga interpretacji metaforycznej, metafizycznejW moim przekonaniu jednak żadna metafora i żadna metafizyka nie są usprawiedliwieniem dla niewiarygodnego (od pewnego momentu) scenariusza.

Na spotkaniu z dziennikarzami Feliks Falk odżegnywał się od porównań z "Wodzirejem". "W kilku wywiadach przyznałem, że można się doszukiwać związków między tymi filmami, ale nie kryję, że uczyniłem to ze względów promocyjnych" - tłumaczył Feliks Falk. "W moim przekonaniu te obrazy znacznie się od siebie różnią. 'Wodzirej' jest opowieścią o złym człowieku, 'Komornik' o człowieku, który stara się być lepszy

Największym atutem filmu jest brawurowa kreacja Andrzeja Chyry, który jednak nie od początku był przekonany do udziału w produkcji. "W 'Długu' wcieliłem się już w postać człowieka odzyskującego długi. Bałem się, że ta rola może w jakiś sposób zawisnąć nad 'Komornikiem' zaciemnić jego wymowę oraz interpretację

"Musieliśmy długo namawiać Andrzeja" - wspominał Feliks Falk. "Na szczęście dla nas w końcu uległ. Bardzo się z tego cieszę, bo, przyznam się szczerze, nie wyobrażałem sobie nikogo innego w tej roli

"Na początku faktycznie nie byłem przekonany" - dodał Andrzej Chyra. "Kiedy jednak przeczytałem tekst kilka razy dostrzegłem, że w rzeczywistości Bohme bardzo różni się od Gerarda. Lucjan przechodzi duchową przemianę, stara się zostać lepszym człowiekiem. Ponadto zafascynowała mnie ta postać. Po raz pierwszy, od długiego czasu, czytając scenariusz poczułem, że mam okazję wcielić się w bohatera będącego interesującym dla mnie - jako aktora, ale również dla widzów. Takiej okazji nie mogłem przepuścić(mk)

Trzeci dzień festiwalu zakończyliśmy projekcją najnowszego filmu Mariusza Pujszo zatytułowanego "Legenda". Scenarzysta, aktor i reżyser, kojarzony głównie z komediami, tym razem podjął się realizacji horroru z "krwi i kości" i trzeba przyznać, że z wyszedł niego obronną ręką.


Mariusz Pujszo - reżyser "Legendy"

Film opowiada historię sześciu dziewczyn, które postanawiają spędzić wieczór panieński jednej z nich w ponurym, średniowiecznym zamku na odludziu. Po przybyciu na miejsce dowiadują się, że z zamkiem wiąże się mroczna legenda w myśl, której, co jakiś czas budowla jest nawiedzana przez ducha zabijającego wszystkich jego mieszkańców. Dziewczyny, acz przejęte opowieścią, nie traktują jej poważnie. Do czasu, aż przekonają się, że w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy…

"Legenda", w porównaniu do innych horrorów, nie prezentuje niczego nowego. Film wykorzystuje schematy i rozwiązania znane z setek innych produkcji i w dużej mierze, czyni z nich dobry użytek. Akcja filmu osadzona została w ponurym zamczysku, w którym nie zabrakło czarnego ołtarza, starych ksiąg, zabytkowych mebli i oczywiście ponurych podziemi. Bohaterki prześladuje uzbrojony w nóż morderca ubrany w mnisi habit z opuszczonym na twarz kapturem, co nadaje mu przerażający wygląd. Pełen napięcia klimat potęguje bardzo dobra muzyka autorstwa Piotra Salabera i Grzegorza Daronia.

Oczywiście nie jest to film bez wad. Aktorsko "Legenda" nie plasuje się w czołówce polskiego kina, krew zbyt często przypomina keczup, a niektóre dialogi i rozwiązania fabularne przyprawiają o uśmiech (szukające bezpieczników dziewczyny schodzą do… jaskini). Jednakże już sam fakt, że Pujszo zdecydował się zrealizować pierwszy od kilkudziesięciu lat polski horror zasługuje na pochwałę. Z niewiadomych dla mnie powodów ten gatunek w rodzimym kinie od dłuższego czasu praktycznie nie istnieje. Mam nadzieję, że "Legenda" to zmieni. (mk)

Tymczasem przed nami kolejny, czwarty już dzień festiwalu w Gdyni. Dominika już od ponad godziny ogląda "Parę osób, mały czas" opowieść o przyjaźni Mirona Białoszewskiego z jego niewidomą asystentką, a później razem wybieramy się na nową produkcją Jacka Bromskiego "Kochankowie roku tygrysa". Do końca dnia mamy jeszcze ambitny plan "zaliczenia" kilku produkcji niezależnych by w finale ponownie spotkać się na projekcji "Barbórki" Macieja Pieprzycy.


Dla kogo te filmy? - podsumowanie festiwalu w Gdyni

"Komornik" Feliksa Falka zdobywa Złote Lwy

Kędzierzawska faworytem - piąty dzień festiwalu w Gdyni

Gdynia czeka na faworyta - czwarty dzień festiwalu

Drugi dzień festiwalu w Gdyni

"Jezus Chrystus też nie wszystkim się podobał" - ruszył festiwal w Gdyni

Lista filmów konkursowych

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

Najnowsze Newsy