Drugi dzień festiwalu w Gdyni

- / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Drugi+dzie%C5%84+festiwalu+w+Gdyni-24030
Drugi dzień festiwalu okazał się dla nas niezwykle pracowity. Wiedzeni miłością do kina i niezachwianą wiarą w polskie kino wybraliśmy się aż na 6 filmów konkursowych (w tym jednej niezależnej).

Dzień zacząłem od projekcji trwającego zaledwie 57 minut filmu Natalii Korynckiej-Gruz zatytułowanego "Piekło, niebo" - kolejnej produkcji zrealizowanej w ramach cenionego telewizyjnego cyklu "Święta polskie".

Rzecz dzieje się w niewielkim, prowincjonalnym miasteczku, do którego przybywa młody, pełen ideałów ksiądz Piotr mający pomóc staremu już proboszczowi w obsłudze duszpasterskiej. Cała parafia i mieszkańcy żyją przygotowaniami do mającej się odbyć już za kilka tygodni pierwszej komunii. Uroczysty nastrój psuje nagła choroba proboszcza, który trafia do szpitala. Na młodego księdza spada obowiązek przygotowania dzieci do ceremonii.
Jego uwagę zwraca kilkunastoletnia dziewczynka Marta - córka najbogatszego człowieka w okolicy. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna ma poważne problemy - jest agresywna, zamknięta w sobie, smutna. Kiedy dochodzi do uroczystości Marta ucieka sprzed ołtarza jeszcze przed przyjęciem komunii...

"Piekło, niebo" to kolejny dowód na to, że nawet "prosta", czy wręcz oczywista historia, jeśli zostanie wyreżyserowana przez utalentowanego twórcę i obsadzona pierwszoligowymi aktorami, może okazać się dziełem wybitnym.
Temat kazirodczego związku był w kinie eksploatowany już wielokrotnie. Tym razem człowiekiem, który domyśla się okrutnej tajemnicy skrywanej przez dziewczynkę jest młody ksiądz. Zderzenie z małomiasteczkową społecznością, zaściankowym sposobem myślenia oraz potwornym grzechem okażą się prawdziwym sprawdzianem dla jego wiary.

Krótki film Korynckiej-Gruz swoją siłę zawdzięcza aktorom. Kolejną, doskonałą kreację w swojej karierze stworzył w nim Jan Frycz wcielający się w postać ojca dziewczynki. Bardzo dobrze wypadli również Bartek Głogowski w roli księdza oraz młodziutka Justyna Lorenc jako Marta. Oglądając film daje się również zauważyć, iż reżyser nie zapomniała doświadczeń, których nabyła realizując filmy dokumentalne. Sceny prezentujące dzieci na religii dukające z pamięci wyuczone regułki, czy zebranie klasowe, podczas którego Piotr dzieli się z rodzicami swoimi przemyśleniami na temat ceremonii wyglądają, jak nie zagrane, a wręcz zarejestrowane ukrytą kamerą.

"Piekło, niebo" pokazywane już było na antenie TVP. Podobnie jak inne tytuły z cyklu "Święta polskie" zostanie na pewno kilkakrotnie powtórzony. Jeśli nie widzieliście to nie przegapcie. Naprawdę warto. (mk)

Spore nadzieje wiązaliśmy z filmem "Teraz ja" Anny Jadowskiej – współautorki głośnego "Dotknij mnie". Okazały się one niestety płonne. Film, choć zasługuje na uwagę ze względu na brawurową kreację Agnieszki Warchulskiej, pozostawił nas z ogromnym uczuciem niedosytu.


Anna Jadowska - reżyser "Teraz ja"

Bohaterką filmu jest młoda dziewczyna, która pewnego dnia postanawia uciec od swojego chłopaka i wyruszyć autostopem w podróż przez Polskę. Hanka (w tej roli właśnie Agnieszki Warchulska), odwiedza dziwne miejsca, gdzie poznaje osobliwe typy ludzkie. Trafia na dancing przypominający imprezy z lat 70. Wędrując sama przez las, zatrzymuje się w rozmaitych, często podejrzanych przybytkach, gdzie zdarza się, że narażona jest na nachalne zaloty miejscowych kawalerów.
Akcja filmu toczy się wolno. "Kolejne sceny spotkań z nowymi ludźmi mają budować pejzaż wewnętrzny bohaterki" - jak podpowiadała Anna Jadowska podczas konferencji prasowej.

Co przeszkadza w "Teraz ja" to fakt, iż nigdy nie dowiadujemy się od czego tak naprawdę ucieka Hanka i dokąd zmierza. Reżyser skupiła się wyłącznie na samym momencie podróży. Nad filmem cały czas wisi atmosfera niedopowiedzeń, powtarza się pytanie "dlaczego?" i - jak zapewniała reżyser - takie właśnie było zamierzenie. Problem w tym, że w tych niedopowiedzeniach twórcy posunęli się o krok za daleko.

Reżyser chciała przełożyć na język filmu współczesną 30 - letnią kobietę. Nie wyszedł z tego portret optymistyczny. Hanka to ktoś nieustannie w drodze, nieumiejący podejmować decyzji. Zamiast mierzyć się z życiem bohaterka ucieka przed chłopakiem, przed codziennością i przed samą sobą. Chęć przeżycia czegoś intensywnego każe jej brnąć w sytuacje tak dziwne i nierzadko niebezpiecznie graniczące z patologią, że aż nieprawdopodobne.
"Bałam się uproszczeń, dopowiadania" - mówiła Anna Jadowska. I chyba to usilne uciekanie przed banałem, oczywistością sprawiło, że film jest zlepkiem obrazów, ludzi sytuacji, w których przegląda się główna bohaterka, ale tak naprawdę niewiele mówi o niej samej, jak również o kondycji współczesnej kobiety. Bohater w podróży to niezły pomysł na film, w końcu kino drogi ma swoją długoletnią tradycję. Szkoda, że w tym przypadku to droga donikąd. (dw)


W sympatyczny nastrój wprawiła mnie projekcja nowego filmu Przemysława Wojcieszka "Doskonałe popołudnie", który na festiwalu miał swoją prapremierę. W przeciwieństwie do nagrodzonego w zeszłym roku w Gdyni za reżyserię "W dół kolorowym wzgórzem", najnowsza produkcja Wojcieszka to ciepła, inteligentna komedia adresowana do szerszego odbiorcy.

Film opowiada historię pary młodych ludzi - Mikołaja i Anny, właścicieli niewielkiego i niedochodowego wydawnictwa. Za kilka dni mają się pobrać i najbliższych kilkadziesiąt godzin upłynie im na przygotowaniach do uroczystości, snuciu planów na przyszłość i rozważaniach, czy przyszły teść zdecyduje się jeszcze pożyczyć im trochę gotówki.
Tymczasem do Warszawy, po 12 latach nieobecności, przyjeżdża ojciec Mikołaja (brawurowa, poważna kreacja Jerzego Stuhra mająca, moim zdaniem, szansę na nagrodę) - dawny działacz solidarnościowy obecnie prowadzący własną firmę transportową. Chce spotkać się ze swoją byłą żoną i namówić ją by wraz z nim pojechała na wesele syna. Wierzy, że wspólna podróż da im szansę na ponowne zbliżenie...

Przemysław Wojcieszek mówi o sobie, że jest "skazany na współczesność" i jak na razie wiernie trzyma się swoich zainteresowań. Jego trzeci film, podobnie jak poprzednie, toczy się "tu i teraz" koncentrując na rozterkach i problemach pokolenia 30-latków. Tym razem do nich dołączają również starsi rodzice Mikołaja - ludzie z solidarnościową przeszłością, którzy podobnie jak młodzi, usiłują się odnaleźć w życiu.

"Doskonałe popołudnie", ilustrowane doskonałą muzyką formacji PUSTKI, przypomina debiutanckie "Głośniej od bomb" Wojcieszka. Mamy tu podobne problemy - emigracja, chęć decydowania o osobie, jak również podobny pomysł opierający się na tym, że katalizatorem wszystkich wydarzeń staje się rodzinna uroczystość. W pierwszym filmie był to pogrzeb, teraz jest nią ślub.

W kilku miejscach miałem wrażenie, że Wojcieszek się powtarza. Postać grana przez Jerzego Stuhra kilkakrotnie przy różnych okazach powtarza byłej żonie, że powinni się zejść bo są już za starzy na nową miłość, a kończąca film scena, w której teściowa mówi mężowi, że młodzi wiedzą co jest dla nich najlepsze, przypomina do złudzenia finał "Głośniej od bomb".
Ponadto młodzi bohaterowie "Doskonałego popołudnia" zachowują się niekiedy zbyt deklaratywnie. Za mało ich przekonań wypływa z działania, a za dużo z długich (wprowadzonych przez Wojcieszka już we "W dół kolorowym wzgórzem") partii dialogowych, w których krytykują rzeczywistość, opowiadają o swoich marzeniach oraz starają się nas przekonać, że Polska to naprawdę wspaniały kraj.

Jednakże, mimo tych obiekcji, "Doskonałe popołudnie" ujęło mnie za serce. Po raz kolejny Wojcieszek zrobił film, z którego bije olbrzymia - tym razem pozytywna - energia. Są w nim emocje, uczucia, konflikty, ale również ogromna nadzieja na przyszłość.

"Chciałem zrobić taki właśnie film" – mówił na konferencji prasowej Przemysław Wojcieszek. "Wkurzają mnie wypowiedzi młodych ludzi twierdzących, że przyszłość dla siebie widzą tylko na emigracji. Polska to wspaniały kraj. Ja się z tego cieszę i chcę, żeby cieszyli się również widzowie. Chciałem się z nimi podzielić pozytywną energią, którą sam jestem wypełniony".

Z dużym zaangażowaniem reżyser opowiadał o współpracy z Jerzym Stuhrem. "To było prawdziwe przeżycie" – wspominał Wojcieszek. "Ponieważ pracuję w ekstremalnych warunkach i nie byłem w stanie zapewnić Panu Stuarowi na planie wielu rzeczy, do których jest na pewno przyzwyczajony, obawiałem się, iż może zwyczajnie zrezygnować z pracy. Nic takiego się jednak nie stało. Jerzy Stuhr nie tylko doskonale zagrał postać ojca, ale jeszcze bardzo mi pomógł w pracy nad dopracowaniem swoich kwestii, które w oryginale były znacznie dłuższe i bardziej rozbudowane. Dzięki jego uwagom mogliśmy zmodyfikować je tak, żeby były jak najbardziej wiarygodne".

Sporym rozczarowaniem okazał się dla nas "Mistrz" Piotra Trzaskalskiego - młodego filmowca, który trzy lata temu za swój debiutancki obraz "Edi" otrzymał w tym kraju praktycznie wszystkie możliwe nagrody. Na jego przykładzie widać wyraźnie, że w stwierdzeniu "najtrudniejszy jest drugi film" jest wiele prawdy.

Bohaterem "Mistrza" jest 45-letni Rosjanin - Aleksander, przemierzający prowincjonalną Polskę w towarzystwie byłej prostytutki Andżeli i akordeonisty Młodego. Wspólnie tworzą "Cyrk Noża", w którym Aleksander prezentuje publiczności swoje niesamowite umiejętności posługiwania się nożami. Wierzą, że w ten sposób zarobią pieniądze mogące zrealizować największe marzenie ich życia - wyjazd do Paryża.
Pewnego dnia trupa przybywa do niewielkiego miasteczka. Tam Mistrz spotyka piękną Annę – pracownicę miejscowej poczty. Wszystko wskazuje na to, że odnalazł miłość swojego życia...

Film Piotra Trzaskalskiego jest, jak na razie, najlepszą od strony technicznej i aktorskiej produkcją zaprezentowaną na festiwalu. Obraz ma piękne zdjęcia (Trzaskalski po raz kolejny dowodzi, że obraz jest dla niego jednym z najważniejszych elementów filmu), doskonałą muzykę i brawurowe kreacje aktorskie. Aż żal, że przy tym wszystkim zabrakło tego, co najważniejsze - ciekawej historii.

Oglądając "Mistrza" nie mogłem się pozbyć uczucia, że Trzaskalski i Lepianka za wszelką cenę starali się zrobić film "skazany na festiwalowy sukces". Jest w nim miłość (również lesbijska), tragiczne przeżycia, magia, marzenia a nawet niechciana ciąża. Nie zabrakło również odniesień do innych filmów oraz dzieł filozofów. Wątków jest tyle, że z powodzeniem wystarczyłoby ich nie na jeden, ale na dwa filmy. Co z tego, kiedy nie składają się one w jedną, spójną całość. Mimo takiego nagromadzenia wydarzeń "Mistrz" pozostaje obrazem zwyczajnie nudnawym. Bohaterowie zachowują się mocno dziwacznie wygłaszając przy tym sztucznie (niekiedy) brzmiące dialogi.

"Staraliśmy się zrobić film na granicy tego, co realne i nierealne" – tłumaczył na spotkaniu z dziennikarzami Piotr Trzaskalski. Wydaje się jednak, że chęć zrobienia za wszelką cenę kina artystycznego przysłoniła twórcom fakt, że na ich dzieło do kina wybiorą się również osoby mające ochotę zobaczyć na ekranie ciekawą i wiarygodną historię, a tej niestety zabrakło.

O pracy z Trzaskalskim bardzo ciepło wypowiadał się Konstantin Ławronienko, odtwórca postaci Aleksandra. "Chciałbym jeszcze pracować w Polsce" – mówił na konferencji prasowej. "Praca nad 'Mistrzem' była tym odcinkiem mojego życia, którego nie przeżyłem na próżno".

"Mistrz", podobnie jak w zeszłym roku "Ono", zwyczajnie do mnie nie trafił. Doceniam warsztat Trzaskalskiego i jego współpracowników, podziwiam kreacje aktorskie (Konstantin Ławronienko na szansę na nagrodę za główną rolę męską), piękne długie ujęcia ale sama historia opowiedziana w nim przeszła obok zostawiając mnie w stanie cudownej obojętności. Jestem jednak przekonany, że wielu osobom film może się spodobać. Kinomaniacy lubiący doszukiwać się kolejnych nawiązań i tworzyć własne interpretacje na pewno nie będą rozczarowani. (mk)

Po "Mistrzu", biegiem udaliśmy się na pokaz nowego filmu Piotra Matwiejczyka "Homo Father". Matwiejczyk, który wraz z bratem Dominikiem stanowią jedne z filarów polskiej kinematografii niezależnej, po raz kolejny – po pokazywanym w zeszłym roku "O czym są moje oczy" – podjął się realizacji obrazu poruszającego niezwykle poważny, a jednocześnie kontrowersyjny temat.

"Homo Father" opowiada historię dwóch szczęśliwych ze sobą gejów. Pewnego dnia w ich domu pojawia się kilkuletnia Natalia – córka jednego z mężczyzn. Teraz Gabriel i Robert będą musieli sprawdzić się w roli ojców.

Muszę przyznać, że "Homo Father" mile mnie rozczarował. Po ubiegłorocznym "O czym są moje oczy", które totalnie mnie rozczarowało, obawiałem się, że teraz może być podobnie. Nic takiego się jednak nie stało. Matwiejczyk zrealizował film, który choć dotyka spraw poważny przepełniony jest humorem i dowcipnymi dialogami. Szczególnie Bodo Kox, którego fani kina niezależnego pamiętają choćby z głównej roli w "Krwi z nosa", doskonale sprawdził się w roli zniewieściałego Gabriela.

Szkoda tylko, że Matwiejczyk nie do końca poradził sobie z przesłaniem płynącym z obrazu. Reżyser na spotkaniu z dziennikarzami mówił, że chciał pokazać wszystkie "za i przeciw" tematu, jakim jest adopcja dzieci przez pary homoseksualne. W rzeczywistości wyszedł mu film, który jest bardziej manifestem "za" niż "przeciw". Co jednak, mi osobiście, niespecjalnie przeszkadzało.

Brawa należą się Matwiejczykowi też za to, że podjął się w ogóle poruszenia tematu, który "oficjalne" produkcje omijają szerokim Wagiem. Brawa za odwagę i pomysł. Jeśli będziecie mogli obejrzeć to polecam. (mk)

Dzień zakończyłem projekcją "Metanoi" Radosława Markiewicza - twórcy, który w 2002 roku zachwycił mnie swoim "Złomem" (otrzymał za niego nagrodę specjalną w konkursie kina niezależnego). Niestety, jego nowy film okazał się całkowitym rozczarowaniem.

"Metanoia" to przywodząca na myśl kino Andrieja Tarkowskiego opowieść o czterdziestokilkuletnim zakonniku - Jozuem, przechodzącym kryzys wiary i na nowo poszukującym Boga. Tak przynajmniej wynika z informacji zawartych w festiwalowym katalogu, bo z samego filmu ciężko się czegokolwiek domyśleć a zaburzona chronologia tego zadania nie ułatwia.

Markiewicz miał chęć zrealizowania ambitnego i niełatwego w odbiorze filmu. Nakręcił jednak obraz, który, w przekonaniu wielu dziennikarzy, nie da się oglądać bez jednoczesnego komentarza reżysera wyjaśniającego co się dzieje na ekranie.
Konstrukcja obrazu oparta została formie i symbolice ikony, co otwiera pole do ciekawej i twórczej analizy. Sprzyja temu także wiele niedopowiedzeń oraz poetyka opierająca się na zaznaczaniu problemu i pozostawiającego go do rozwiązania widzowi. Szkoda tylko, że pracując nad "Metanoją" Mariewicz zapomniał, że do kin w większości nie chodzą profesorowie i znawcy teologii oraz ikonicznego malarstwa. "Przeciętny" widz wynudzi się, bowiem na tym filmie albo, co uczyniła spora część publiczności obecnej na pokazie prasowym, zwyczajnie wyjdzie z sali na długo przed końcem.

Dziś czeka nas kolejny pracowity dzień. Dominika już obcuje z najnowszym filmem Izabeli Cywińskiej "Kochankowie z Marony", a ja za kilkadziesiąt minut rozpocznę swoją przygodą z niezależnym "1409: Afera na zamku Bartenstein". Potem czekają na nas jeszcze "Masz na imię Justyna" Franco de Peny, "Komornik" Feliksa Falka oraz "Legenda" Mariusza Pujszo – pierwszy od wielu lat horror rodzimej produkcji.


Dla kogo te filmy? - podsumowanie festiwalu w Gdyni

"Komornik" Feliksa Falka zdobywa Złote Lwy

Kędzierzawska faworytem - piąty dzień festiwalu w Gdyni

Gdynia czeka na faworyta - czwarty dzień festiwalu

"Na razie bez rewelacji" - festiwal w Gdyni na półmetku

"Jezus Chrystus też nie wszystkim się podobał" - ruszył festiwal w Gdyni

Lista filmów konkursowych

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones