Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Historia niejednej miłości

"Była sobie dziewczyna" zaczyna się banalnie, wręcz pretensjonalnie. Ona (Carey Mulligan) - młoda, niewinna szesnastoletnia dziewczyna, która pragnie zachłysnąć się życiem; on (Peter Sarsgaard) - starszy, szarmancki mężczyzna o uroku osobistym, jakiemu trudno się oprzeć. Rodzące się między nimi uczucie przyśpiesza fabułę.

Okazuje się jednak, że nie wszystko złoto, co się świeci; a nie każdy, kto chce podwieźć cię podczas ulewy do domu, jest księciem z bajki. Brutalna prawda jest jednak taka, że poza oklepaną historią "Była sobie dziewczyna" nie oferuje wiele. Nagłe zwroty akcji i trzymanie bohatera w napięciu nie są mocną stroną tego filmu. Na szczególną uwagę zasługuje jednak główna bohaterka - Jenny (Carey Mulligan), którą poznajemy jako marzycielkę, gloryfikującą młodość. Dla niej najbliższe lata to czas uwolnienia się od nadopiekuńczych rodziców; czas, gdy wszystko jest możliwe i nie ma marzeń nie do spełnienia. Kiedy poznaje Davida (Peter Sarsgaard), wchodzi w świat, o jakim mogła dotąd marzyć. Nagle na oczach widza zmienia się w jednej minucie w  piękną, dorosłą kobietę, która świadoma jest swojej urody i władzy, jaką ma nad mężczyznami. Niczym Audrey Hepburn oczarowuje swoją kobiecością. Na początku sądzić można było, że w sercu tej głupiutkiej dziewczyny rodzi się bezwarunkowe uczucie do człowieka, który tchnął życie w jej banalną egzystencję. Zaskakującym jednak jest, że to zwykłe wyrachowanie, a uczucie do Davida jest w rzeczywistości miłością do świata luksusu. Ta chęć wyssania z chwili jak najwięcej sprawia, że Jenny nie waha się skreślić wszystkich swoich dotychczasowych planów na rzecz człowieka, z którym życie jest po prostu wygodne. Gdy okazuje się, że nie jest to najlepszy wybór, jakiego mogła dokonać, nie zatapia się w smutku, lecz ze stoickim spokojem próbuje uratować to, co pozostało.



Carey Mulligan udało się stworzyć postać niejednoznaczną: czy Jenny naprawdę kochała, a jeśli już, to w jakim stopniu było to uczucie, które podyktował rozsądek? Postać jest naprawdę interesująca, co potwierdzają przyznane Mulligan nagrody (BAFTA) i liczne nominacje w tej kategorii (Złoty Glob, Oscar). Świat Jenny, podobnie jak ten film, to przerost formy nad treścią, a poza kreacją głównej bohaterki niewiele można tam znaleźć. Nie jest to ani błyskotliwe, ani twórcze. Scenarzysta (Nick Hornby) napisał jednowymiarową opowieść o nieszczęśliwej miłości, a dodatkowo (obawiam się, że w celu jeszcze większego spłycenia przekazu) osłodził ją happy endem. Być może bardziej odpowiednim słowem byłoby "przesłodził", ponieważ od początku do końcu mamy do czynienia z cukierkowością, która zasłania jakąkolwiek puentę. Reżyserem jest przecież Lone Scherfig, słynąca z poruszających, zmuszających do myślenia filmów. Wierzę, że Dunka mająca na swoim koncie takie obrazy, jak "Włoski dla początkujących" czy "Wilbur chce się zabić" chciała zrobić coś głębszego niż pseudoironiczną, romantyczną plastelinę, z jaką mamy do czynienia. Nie porusza jednak problemów moralnych i nie pokazuje autentycznego cierpienia z powodu straconych złudzeń i odejścia ukochanej osoby. Film zaczyna się banalnie, i tak niestety się również kończy.

Tytuł "Była sobie dziewczyna" świetnie oddaje to, z jak bardzo przeciętnym kinem mamy do czynienia. Była sobie dziewczyna... i był sobie film, o którym można zapomnieć od razu po zakończeniu seansu.

Moja ocena:
5
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje