Recenzja filmu
Matka łez
Rosa Reyes (Jaclyn Jose) nie urodziła się wczoraj. Wie, że rutynowy nalot policji na jej knajpę jeszcze nic nie znaczy. Idzie w zaparte: narkotyki w lodówce nie są jej, dzieci i mąż nie mają z nimi nic wspólnego, ona zresztą też. Dwa telefony komórkowe to kwestia wygody, a klienci spragnieni byli jedynie pierożków. W konfrontacji ze skorumpowaną policją z Manili bohaterka będzie jednak bezsilna. Powietrze gęstnieje, funkcjonariusze chcą łapówki, straszą wieloletnim więzieniem. To będzie długa noc.
Pochodzący z Filipin Brillante Mendoza, mimo nagrody w Cannes za reżyserię "Kinatay" przed siedmioma laty, wciąż nie doczekał się należytego rozgłosu. Jego filmy to nie tylko przenikliwe portrety kraju na krawędzi gospodarczej zapaści. To również skonstruowane w zgodzie z gatunkowymi wzorcami moralitety o ludziach doprowadzonych do ostateczności. Po potknięciu, którym okazała się międzynarodowa koprodukcja "Pozdrowienia z raju" z Isabelle Huppert, oraz nieudanym "Taklub" Mendoza wraca na stare śmieci i udowadnia, że spadek z reżyserskiej pierwszej ligi był tylko wypadkiem przy pracy.
Wyjątkowość "Ma' Rosa" na tle reszty jego filmów objawia się głównie w warstwie formalnej – ostentacyjnie nieatrakcyjnej, chaotycznej, łamiącej reguły montażu i kompozycji kadru. Mendoza kręci tanim sprzętem, obraz z cyfrowej kamery jest bury i niedoskonały, a o długości ujęć decyduje chyba rzut kostką. Paradoksalnie, wszystko to świadczy o formalnej precyzji, Mendoza podąża za percepcją bohaterki, kobiety wyrwanej nagle z ciasnej, ale własnej przestrzeni i wrzuconej między wilki. Muzyka Teresy Barrozo to zlepek najróżniejszych klimatów, eskalujące niskie tony oraz ich nagłe przełamania, nuty czysto ilustracyjne i zaskakujące dysonanse. Z kolei w niesamowitej palecie dźwięków gwar miasta za oknem łączy się z biurową krzątaniną, szept Rosy słychać pomimo krzyku jej prześladowców.
Tym większa szkoda, że w parze z imponującą formą nie idzie wgląd w psychikę straumatyzowanej bohaterki. Trudno wyczuć, co dzieje się w głowie Rosy. Jak ewoluuje w trakcie filmu, o czym myśli, czy zmienia priorytety wraz z eskalacją opresji. Podobnie jak wątek korupcji na najwyższych szczeblach władzy jest dla Mendozy jedynie wygodnym fabularnym "zapalnikiem", tak i Rosa potraktowana jest zbyt instrumentalnie. To użyteczna w krytyce systemu figura matki boleściwej i "reprezentantka biedyKobieta, której celem – w obliczu utraty godności – staje się jedynie przetrwanie. Film Mendozy, choć trzymający w napięciu i bezkompromisowy formalnie – jest zimny w najgorszym znaczeniu tego słowa. Nie pozwala na żaden rodzaj emocjonalnej identyfikacji. Pokazuje, że zarówno dla Rosy, jak i dla brudnych gliniarzy, to po prostu kolejny dzień w biurze.
Pochodzący z Filipin Brillante Mendoza, mimo nagrody w Cannes za reżyserię "Kinatay" przed siedmioma laty, wciąż nie doczekał się należytego rozgłosu. Jego filmy to nie tylko przenikliwe portrety kraju na krawędzi gospodarczej zapaści. To również skonstruowane w zgodzie z gatunkowymi wzorcami moralitety o ludziach doprowadzonych do ostateczności. Po potknięciu, którym okazała się międzynarodowa koprodukcja "Pozdrowienia z raju" z Isabelle Huppert, oraz nieudanym "Taklub" Mendoza wraca na stare śmieci i udowadnia, że spadek z reżyserskiej pierwszej ligi był tylko wypadkiem przy pracy.
Wyjątkowość "Ma' Rosa" na tle reszty jego filmów objawia się głównie w warstwie formalnej – ostentacyjnie nieatrakcyjnej, chaotycznej, łamiącej reguły montażu i kompozycji kadru. Mendoza kręci tanim sprzętem, obraz z cyfrowej kamery jest bury i niedoskonały, a o długości ujęć decyduje chyba rzut kostką. Paradoksalnie, wszystko to świadczy o formalnej precyzji, Mendoza podąża za percepcją bohaterki, kobiety wyrwanej nagle z ciasnej, ale własnej przestrzeni i wrzuconej między wilki. Muzyka Teresy Barrozo to zlepek najróżniejszych klimatów, eskalujące niskie tony oraz ich nagłe przełamania, nuty czysto ilustracyjne i zaskakujące dysonanse. Z kolei w niesamowitej palecie dźwięków gwar miasta za oknem łączy się z biurową krzątaniną, szept Rosy słychać pomimo krzyku jej prześladowców.
Tym większa szkoda, że w parze z imponującą formą nie idzie wgląd w psychikę straumatyzowanej bohaterki. Trudno wyczuć, co dzieje się w głowie Rosy. Jak ewoluuje w trakcie filmu, o czym myśli, czy zmienia priorytety wraz z eskalacją opresji. Podobnie jak wątek korupcji na najwyższych szczeblach władzy jest dla Mendozy jedynie wygodnym fabularnym "zapalnikiem", tak i Rosa potraktowana jest zbyt instrumentalnie. To użyteczna w krytyce systemu figura matki boleściwej i "reprezentantka biedyKobieta, której celem – w obliczu utraty godności – staje się jedynie przetrwanie. Film Mendozy, choć trzymający w napięciu i bezkompromisowy formalnie – jest zimny w najgorszym znaczeniu tego słowa. Nie pozwala na żaden rodzaj emocjonalnej identyfikacji. Pokazuje, że zarówno dla Rosy, jak i dla brudnych gliniarzy, to po prostu kolejny dzień w biurze.
Moja ocena:
6
Udostępnij: