Recenzja filmu
Portret samotnej kobiety w średnim wieku
"Rachelo, Rachelo" nie jest pewnie najbardziej znanym filmem w reżyserii Paula Newmana, ani nie przynosi najpopularniejszej kreacji aktorskiej Joanne Woodward (choć za rolę w tym filmie otrzymała nominację do Oskara), ale jest dowodem na to, że małe (a właściwie – skromne) jest piękne.
"Rachelo, Rachelo" nakręcono na podstawie powieści "A Jest of God" kanadyjskiej pisarki Margaret Laurence. To historia Rachel Cameron (Joanne Woodward) – nauczycielki, samotnej kobiety w średnim wieku, próbującej jakoś zmienić swoje życie. Rachela wciąż mieszka ze wścibską i apodyktyczną matką (Kate Harrington). Jej życie towarzyskie ogranicza się właściwie do spotkań z Callą Mackie (Estelle Parsons) – podobnie jak ona samotną, nie potrafiącą ułożyć sobie życia. Pewnego dnia przed Rachelą pojawia się szansa na zmianę, na miłość. Do miasteczka z Nowego Jorku powraca jej sympatia sprzed lat, Nick (James Olson). Rachela doświadcza emocji, których wcześniej nie przeżywała, jednak przeszłość odciska się w jej życiu zbyt wyraźnym piętnem.
Choć dziś już trąci myszką, to bardzo odważny film jak na tamte lata, a przy tym opowiedziany niezwykle subtelnie. Newman nie boi się poruszać tematów jeszcze do niedawna uchodzących za tabu: miłość lesbijska, masturbacja, inicjacja seksualna, histeria religijna, śmierć. Przy czym nigdy nie szokuje; opowiada historię kobiety, a nie próbuje zająć stanowiska w sprawie. Rachela, wspaniale zagrana przez Joanne Woodward, prowadzi prawdziwe życie tylko w marzeniach, czasami ocierających się o szaleństwo. Jej realne życie jest schematyczne i ukształtowane przez władczą matkę; grzeszy biernością i wewnętrzną martwotą. Prawdziwe emocje Racheli, skutecznie gaszone w dzieciństwie przez rodziców, ujawniają się dopiero gdy kobieta wchodzi w średni wiek. Rachela odsłania siebie w histerycznym, pseudoreligijnym uniesieniu, gdy wykrzykuje wołanie o miłość, i potem, gdy dochodzi do pierwszego w jej życiu zbliżenia z mężczyzną. Jednak kobieta i po tym nie ma odwagi diametralnie odmienić swojego życia. Co prawda, decyduje się na wyjazd, ale zabiera ze sobą matkę, brnąc nadal w stronę niewykorzystanych życiowych szans.
To piękny i wartościowy film. Nieśpiesznie opowiada o walce z samym sobą i podejmuje tematy kontrowersyjne, czyniąc to bez szokującej dosłowności. Zapewne dlatego obraz Newmana nie był i nadal nie jest w stanie dotrzeć do szerszej publiczności, złaknionej naturalistycznej narracji.
Warto pamiętać, że poza klasykami kina światowego i mnogością współczesnej tandety, są również filmy niesłusznie zapomniane, dające niezwykłą przyjemność oglądania. Takim filmem jest właśnie "Rachelo, Rachelo" Paula Newmana.
"Rachelo, Rachelo" nakręcono na podstawie powieści "A Jest of God" kanadyjskiej pisarki Margaret Laurence. To historia Rachel Cameron (Joanne Woodward) – nauczycielki, samotnej kobiety w średnim wieku, próbującej jakoś zmienić swoje życie. Rachela wciąż mieszka ze wścibską i apodyktyczną matką (Kate Harrington). Jej życie towarzyskie ogranicza się właściwie do spotkań z Callą Mackie (Estelle Parsons) – podobnie jak ona samotną, nie potrafiącą ułożyć sobie życia. Pewnego dnia przed Rachelą pojawia się szansa na zmianę, na miłość. Do miasteczka z Nowego Jorku powraca jej sympatia sprzed lat, Nick (James Olson). Rachela doświadcza emocji, których wcześniej nie przeżywała, jednak przeszłość odciska się w jej życiu zbyt wyraźnym piętnem.
Choć dziś już trąci myszką, to bardzo odważny film jak na tamte lata, a przy tym opowiedziany niezwykle subtelnie. Newman nie boi się poruszać tematów jeszcze do niedawna uchodzących za tabu: miłość lesbijska, masturbacja, inicjacja seksualna, histeria religijna, śmierć. Przy czym nigdy nie szokuje; opowiada historię kobiety, a nie próbuje zająć stanowiska w sprawie. Rachela, wspaniale zagrana przez Joanne Woodward, prowadzi prawdziwe życie tylko w marzeniach, czasami ocierających się o szaleństwo. Jej realne życie jest schematyczne i ukształtowane przez władczą matkę; grzeszy biernością i wewnętrzną martwotą. Prawdziwe emocje Racheli, skutecznie gaszone w dzieciństwie przez rodziców, ujawniają się dopiero gdy kobieta wchodzi w średni wiek. Rachela odsłania siebie w histerycznym, pseudoreligijnym uniesieniu, gdy wykrzykuje wołanie o miłość, i potem, gdy dochodzi do pierwszego w jej życiu zbliżenia z mężczyzną. Jednak kobieta i po tym nie ma odwagi diametralnie odmienić swojego życia. Co prawda, decyduje się na wyjazd, ale zabiera ze sobą matkę, brnąc nadal w stronę niewykorzystanych życiowych szans.
To piękny i wartościowy film. Nieśpiesznie opowiada o walce z samym sobą i podejmuje tematy kontrowersyjne, czyniąc to bez szokującej dosłowności. Zapewne dlatego obraz Newmana nie był i nadal nie jest w stanie dotrzeć do szerszej publiczności, złaknionej naturalistycznej narracji.
Warto pamiętać, że poza klasykami kina światowego i mnogością współczesnej tandety, są również filmy niesłusznie zapomniane, dające niezwykłą przyjemność oglądania. Takim filmem jest właśnie "Rachelo, Rachelo" Paula Newmana.
Moja ocena:
8
Udostępnij: