Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Kiedy największym wrogiem jest reżyser

Niby gusta są różne, ale można uczciwie stwierdzić, że "Szklana pułapka" to jedna z najlepszych serii filmów sensacyjnych. Kropka. Niech sobie twórcy robią sequele w nieskończoność, byle tylko mieli szacunek dla całego cyklu, byle tylko nie odcinali kuponów od sukcesów poprzednich części, byle tylko nie powierzali stanowiska reżysera byle komu... więc co tu robi John Moore?

Przecież nawet jeśli McTiernan siedzi w więzieniu, to nie znaczy, że wszyscy spece od kina akcji są zajęci. Kto poważny powierza zrobienie filmu za prawie 100 milionów dolarów człowiekowi, który pojęcie "sukces kasowy" zna tylko z opowieści bardziej utalentowanych kolegów po fachu? Moore załatwił już antychrysta Damiena, Maxa Payne'a, a teraz nadszedł czas na Johna McClane'a.

Producenci zresztą nigdy nie mieli ambicji zrobienia z najnowszej "Szklanej pułapki" dobrego filmu. Nie pokusili się o zatrudnienie dobrych aktorów do ról czarnych charakterów, a to przecież właśnie ci źli goście od zarania dziejów stanowili jedną z największych zalet każdej części cyklu. Alan Rickman, John Amos, Jeremy Irons czy nawet Maggie Q w "nieszczęsnej" czwartej części stworzyli kapitalne, zapadające w pamięci, charakterystyczne kreacje. Tutaj nie zatrudniono nawet żadnych znanych aktorów do roli przeciwników, a przy Sebastianie Kochu nawet Timothy Olyphant wydaje się być wyrazisty niczym Christoph Waltz.



Kolejnym gwoździem do trumny jest, jakżeby inaczej, długoletni współpracownik pana reżysera, czyli zdjęciowiec Jonathan Sela. W końcu komuś trzeba wypomnieć, że ta kamera w scenach dialogowych tak jakoś dziwnie blisko twarzy podchodzi i do tego jeszcze drga. A i za sceny akcji nie ma co chwalić, bo zastosowano oklepany chaotyczny montaż, że nigdy do końca nie można być pewnym, co się właściwie dzieje na ekranie, kto kogo goni, a kto właśnie oberwał. Dobrze, że chociaż efektowna, pompatyczna muzyka przygrywa podczas pościgów i strzelanin.
Tak samo za bardzo zaufano komputerom, dzięki którym co prawda możliwe było kilka świetnych ujęć, jak chociażby to ze spadaniem przez wiele pięter lub epickiej śmierci czarnego charakteru, ale wciąż... ten helikopter wygląda sztuczniej niż myśliwiec z poprzedniej części.

Pod względem realizacyjnym, to nie jest ten poziom co "Niezniszczalni 2", gdzie stawiano na staroszkolną kaskaderkę i do minimum ograniczano cyfrowe efekty specjalne. Tak samo mniej też tutaj akcji niż w poprzednich częściach. Pamięta ktoś, po jakim czasie nastąpił wybuch w trzeciej "Szklanej pułapce" albo jaki chaos i zamęt panował na tamtejszym komisariacie? Recenzowany obraz rozkręca się naprawdę długo, a i jak na standardy serii nie ma w nim znów tak wiele akcji.

Ale wiecie co? Ten film ma mimo wszystko jakieś zalety, przede wszystkim tytułowy duet ojca z synem. Co prawda jeśli miałbym porównywać tu do trzeciej części serii, to musiałbym napisać, że Bruce Willis sprawdza się bardziej jako żartowniś i nie biega już tak sprawnie jak dawniej, faktycznie za dużo zrzędząc, no a Jai Courtney to nie Samuel L. Jackson, ale... w porównaniu z całą resztą filmu John McClane senior i John McClane junior to najlepsze, co nas podczas seansu spotka. Dialogi między nimi okazują się być naprawdę zabawne, a syn doskonale sprawdza się podczas scen akcji.

I dlatego właśnie chciałbym, żeby powstała kolejna część, ale już z Jaiem Courtneyem w roli głównej. Jedyne pozytywne zaskoczenie najnowszej "Szklanej pułapki" to właśnie syn McClane'a. Czy nie byłoby ciekawie, jakby to junior w kolejnej odsłonie walczył w jednym budynku, a senior tylko podpowiadał mu przez telefon czy komputer? Recenzowany film w najlepszym razie jest przeciętny, a porównując z poprzednimi częściami, kiepski. Jednakże chętnie zobaczyłbym kolejną cześć - skromny powrót do korzeni, byle zrealizowany przez nową ekipę.


Moja ocena:
6
Życie to matador.
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje