Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja wyd. DVD filmu

Nie brakuje powodów, dla których film McG jest niezłym "Terminatorem". Ot, choćby szacunek dla tradycji: kilka taktów "You Could Be Mine" grupy Guns'n'Roses, odmłodzony, cyfrowy Schwarzenegger, nawiązania do filmów Camerona w sposobie kadrowania oraz inscenizacji, celne jak zawsze "I'll be back". Paradoksalnie, o wartości "Ocalenia" jako odrębnego utworu decyduje jednak aktorstwo. I tutaj dopiero mamy pojedynek człowieka z maszyną.

Australijczyk Sam Worthington, który za sprawą "Avatara" czai się teraz w każdej lodówce, przypomina bezimiennego bożka rodzimych cosmo-felietonistek. Jest stanowczy, ale uległy; męski, lecz kobiecy; dowcipny, choć poważny; spokojny, jednak zapalczywy; silny, ale słaby. Ma też coś, czego brakuje dziesiątkom napakowanych książąt kina akcji – twarz. Jego oblicze jest przystojne, skupione i inteligentne. Bez emocjonalnej szarpaniny i teatralnych gestów, Worthington jest w stanie przekonać nas do trzech rzeczy: samotności swojego bohatera, determinacji napędzanej przez poczucie winy oraz bezwarunkowej gotowości do poświęcenia.



Niestety, w pakiecie z Worthingtonem dostajemy znękanego, "ekumenicznego" Christiana Bale'a, który drogę po aktorskiej równi pochyłej znaczy kolejnymi wariacjami na temat udręczonego herosa-wygnańca. Jego John Connor to człowiek czynu, ale przede wszystkim człowiek wiary, na którym ciążą przepowiednie z przyszłości i przeszłości. Jest kuszony "łatwiejszymi rozwiązaniami", sugerowanymi mu przez przełożonych i poddawany nieustannym próbom. W jego górnolotnych przemowach brakuje jednak żaru, zaś w heroicznych gestach – przekonania. Hasła o lepszym jutrze, nowym świecie i tego typu farmazonach, wypowiada rutyniarz. Bale stał już na tej mównicy w "Mrocznym rycerzu", "Władcach ognia", "Equilibrium".

Efekt rzeczonej konfrontacji jest łatwy do przewidzenia: jeden z aktorów ciągnie swoją postać w kierunku psychologicznego weryzmu, drugi w stronę mesjanistycznego symbolu. Między bohaterami z tak różnych porządków nie istnieje chemia, a fabuła filmu, oparta w znacznej mierze na spięciach między protagonistami, rozłazi się w szwach. Techniczna maestria, choć bezdyskusyjna, pozostaje nagrodą pocieszenia, gdyż film dotyczy być może najważniejszego wydarzenia w całym uniwersum "Terminatora" – narodzin Johna Connora, którego znamy z opowieści jego matki. Gdzie więc się podział ten bezczelny gnojek, za którym ludzkość gotowa była pójść do piekła i z powrotem?

Posiadacze odtwarzaczy Blu-ray będą w siódmym niebie. Z powodu kolorystycznej spójności i wysoko skontrastowanego obrazu, to jeden z najlepiej dostosowanych do HD utworów ("ziarno" zredukowane do minimum, krosty na nosie Bale'a jak najbardziej widoczne). Poza dokumentami z planu, które obejrzymy również na dwupłytowym wydaniu DVD, na "niebieskich" płytkach znajdziemy storyboardy, fotosy i mini-reportaże, ukryte w interaktywnej opcji Picture-in-Picture. Dystrybutor przygotował dwie wersje filmu – kinową oraz reżyserską, dłuższą o całe, tłuste… trzy minuty. Smacznego!


Moja ocena:
6
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje