Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Krwawo, mgliście i stylowo

Nicolas Winding Refn wielkim stylistą jest. Po sukcesie "Drive", w polskich kinach pojawia się wcześniejszy film Duńczyka i nieprzekonanych powinien on przekonać, że młody reżyser równie pewnie czuje się w opowieściach o kopenhaskim podziemiu narkotykowym, amerykańskich kaskaderach, co w średniowiecznych przypowieściach. "Valhalla Rising" tu i ówdzie określana jest jako widowisko, ale nie dajcie się zwieść – to taka sama kameralna opowieść jak "Pusher" czy "Drive", która uparcie krąży wokół małego grona bohaterów. Nie brakuje tu scen walki, ale nie spodziewajcie się bitew z udziałem setek statystów, wstrząsających efektów specjalnych czy imponujących zaginionych miast. Refn jest oszczędny – trochę z musu (budżet szacowany na 4 miliony funtów), a trochę z wyboru. Buduje swoje średniowiecze z kurzu, krwi i klimatu.

Zamiast wprowadzać widza łagodnie w przedstawiony świat, stopniowo wtajemniczając go w zasady, Refn brutalnie wrzuca go do środka i każe się orientować. Dzięki temu można lepiej wczuć się w sytuację głównego bohatera granego przez diabolicznego Madsa Mikkelsena. Milczącego, jednookiego wojownika poznajemy jako więźnia Wikingów, którzy traktują go z mieszaniną pogardy i strachu. Jest okrutny i niebezpieczny, ale jeśli już wyruszać w podróż przez tą  surową, niebezpieczną przestrzeń, to tylko z kimś takim jak on. Szkicowej fabuły po prostu nie wypada sprzedawać w tekście recenzji, poprzestańmy więc na tym, że bohaterowi udaje się odzyskać wolność, a następnie wyrusza w towarzystwie pewnego chłopca w niebezpieczną podróż. Przyłącza się do krzyżowców zmierzających do Jerozolimy i dociera w miejsce, o którym milczą podania ludów z Północy.



Nie wiemy, dokąd bezimienny zmierzał, gdy stracił wolność, mało wiadomo o jego przeszłości, bo reżyser niechętnie dzieli się informacjami, które mogłyby uczynić go bardziej ludzkim. Można domyślać się jakiejś tragedii w jego przeszłości – jedna z postaci mówi, że napędza go nienawiść. Taka "charakterystyka" dobrze komponuje się z oszczędnością cechującą film w warstwie formalnej. Dominuje tu szarość, akcja toczy się na pustkowiach, jednym z głównych elementów scenerii jest gęsta mgła. Świat "Valhalli" jest przez to bardzo nierealny. Ogołocenie historii z konkretu – wizualnego i fabularnego – przenosi ją w rejony symboliczne i gdyby nie krwawe walki, dałoby się ją zaadaptować w teatrze.

W tak "gołym" świecie po prostu nie sposób się eskapistycznie zanurzyć. Inna rzecz, że Refn świadomie buduje świat tak odpychający i nieprzyjazny, że zagłębianie się w niego jest przyjemnością wątpliwą. Może być najmniej spełniony film reżysera – zawieszony pomiędzy kilkoma kierunkami, w które mógł się rozwinąć, pozostawia widza trochę obojętnym na los postaci, oddzielając go od nich szybą. W ten sposób Refn sam wytrąca sobie z ręki jeden ze swoich najsilniejszych atutów – umiejętność precyzyjnego manipulowania emocjami.

Fani Refna znajdą tu sporo dla siebie, ale poszukiwacze przygód niech czują się ostrzeżeni. Widowiska w stylu "Gry o tron" tu niewiele więcej niż w sztukach Becketa. Bohaterowie "Valhalli" wydają się zawieszeni w pustej przestrzeni kosmosu – czekają, ale nie wiedzą na co, boją się, ale nie wiedzą czego. Mają jakieś cele, skądś przychodzą, dokądś idą i coś na pewno sprawia im przyjemność, ale wszyscy wydają się marionetkami w rękach siły, która bez celu przepycha ich z miejsca na miejsce. O tym trochę wydaje się opowiadać ta historia – ścierają się w niej wielkie systemy religijne, ale ludzie niosący ich sztandary na nic nie mają wpływu, jakby byli pionkami w grze kogoś spoza kadru. Całości nie wieńczy jednak historia spiskowa. Spod mgły wyłania się nie sens, tylko krwawy chaos.

Moja ocena:
6
Darek Arest
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje