Recenzja filmu

Miłość jak miód (2024)
Maciej Migas
Agnieszka Suchora
Edyta Olszówka

W Tatry i nad Bałtyk, by uleczyć rozdarte serce

Film Migasa, choć nie grzeszy oryginalnością, stanowi podręcznikową egzemplifikację komedii romantycznej i spełnia swoje zadanie. Jest przyjemny w odbiorze, momentami zabawny, ma fajne bohaterki
W Tatry i nad Bałtyk, by uleczyć rozdarte serce
"Dobra polska komedia romantyczna" to dla wielu oksymoron. Mimo to kolejne tytuły z białymi plakatami zalewają kina i platformy streamingowe, a oglądają je miliony widzów. Masochizm? Naiwność? Ulotna nadzieja, że tym razem będzie przynajmniej… ciekawie? Nie wiem, co kieruje innymi, ale ostatni z powodów skłonił mnie do odpalenia filmu "Miłość jak miód" na jednej z platform streamingowych.

  
Majka (Agnieszka Suchora) i Agata (Edyta Olszówka) to koleżanki z liceum, które spotykają się na pogrzebie przyjaciółki. Obie są po pięćdziesiątce i towarzyszy im wizja samotnego życia. Jednocześnie różnią się niemal wszystkim: Majka prowadzi rodzinną cukiernię i jest wulkanem energii, robi na trzy etaty, matkując dzieciom i wnukom. Agata stara się wyciszyć, ale gdy partner (Rafał Królikowski) zostawia ją dla o połowę młodszej kochanki i ona zaczyna doświadczać fal gorąca niepowiązanych z menopauzą. Gdy niczym w "Holiday" Nancy Meyers obie panie zamieniają się domami, życie każdej z nich ulega nieoczekiwanej zmianie. Majka w górach będzie miała okazję odetchnąć od codziennych obowiązków i nawiąże bliską relację z przystojnym sąsiadem (Michał Czarnecki). Z kolei Aga nad morzem spotka dawną miłość (Bartosz Opania) i stawi czoła chaosowi. Czy kobiety odnajdą się w nowych sytuacjach i pójdą za głosem serca?

Z jednej strony twórcom "Miłości jak miód" udaje się widza zaciekawić dzięki przesunięciu metryki swoich bohaterek. Oglądanie miłosnych perypetii i sercowych rozterek dwóch dojrzałych kobiet zmienia stawkę, o jaką toczy się gra. O ile problemy dwudziesto- i trzydziestolatków o złamanych sercach, obecnych w wielu innych rom-komach, mogą prowokować u widzów wywracanie oczami, tak w tym przypadku łatwiej uwierzyć, że dla obu pań to rzeczywiście być może ostatnia szansa na znalezienie miłości. Dlatego też niektóre ich zachowania, zamiast irytować, zdają się urocze i wywołują życzliwy uśmiech. 

Suchora i Olszówka, wcielające się w główne bohaterki, mają zresztą tyle energii i charyzmy, że momentalnie przykuwają uwagę widza i zdobywają jego sympatię. Obie grają na zupełnie innych biegunach, zgodnie z charakterami postaci, które portretują. Pierwsza bawi się rolą, nieustannie balansując na granicy przerysowania, ale dzięki temu jej zakręcona bohaterka wypada bardziej nietypowo. Olszówka tak nie szarżuje, ale również wypada przekonująco w bardziej stonowanej kreacji. Po prostu chce się im kibicować, a dzięki temu łatwiej wybaczyć im pewne naiwne decyzje wynikające z leniwego scenariusza i mielizn konwencji.


Tu niestety przechodzimy do mniej pozytywnej strony filmu Macieja Migasa. Scenariusz Anety Głowskiej i Katarzyny Leżeńskiej (szlifujących umiejętności przy serialach "M jak miłość", "Hotel 52" czy "O mnie się nie martw") rozwija się jak po sznurku. Nierealne zbiegi okoliczności są na porządku dziennym, każdy zwrot akcji jest do przewidzenia, a happy end nikogo nie zaskoczy. Część problemów (jak nielogiczne zachowania byłego męża Agaty czy córki Majki) można zrzucić na karb konwencji – komedie romantyczne nigdy nie należały do filmów specjalnie realistycznych, raczej przypominały pewną fantazję, oglądaną zza różowych okularów. I tak jak w przypadku wielu innych tytułów, tak i na "Miłości jak miód" trzeba patrzeć z przymrużeniem oka – jeśli nie będzie to Wasz pierwszy raz z rom-komem, to raczej nic Was tu nie zdziwi. Szkoda, że świeżość skończyła się na kreacji dobrze obsadzonych bohaterek, bo Suchora i Olszówka zwyczajnie nie zasłużyły, by zatrzymały je te scenariuszowe koleiny.


Oczywiście trochę narzekam, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku nie ma miejsca na zbytnią wywrotowość. Wszakże film Migasa, choć nie grzeszy oryginalnością, stanowi podręcznikową egzemplifikację komedii romantycznej i spełnia swoje zadanie. Jest przyjemny w odbiorze, momentami zabawny, ma fajne bohaterki i napawa pozytywną energią. Ogląda się go bezboleśnie (również przez przeźroczystą stronę formalną, co dla niektórych może być zaletą, dla innych wadą), a wplecione w montażu ujęcia prezentujące piękno górskich i morskich krajobrazów spokojnie mogłyby stanowić reklamę Tatr i Bałtyku. Nie ma tu na szczęście momentów naprawdę żenujących, kilka scen potrafi wywołać na twarzy uśmiech (parodia erotycznego momentu ze zdejmowaniem pszczelarskiego kombinezonu!), a magnetyczna energia Suchory niesie cały film. Wszystko to sprawia, że "Miłość i miód" to ostatecznie dobra propozycja niewymagającego seansu – zwłaszcza dla tych, którym nie przeszkadzają filmy, które widzieli już setki razy w innym wydaniu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?