Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Bloki nic, ludzie nic, życie nic, Polska nic. No i zupa nic - mleko wybełtane z jajkiem i cukrem wanilinowym, na ekranie symbol Czegoś. PRL miewał w polskim kinie najróżniejsze odcienie, ale chyba nigdy nie był tak słoneczny, jak w nowym filmie Kingi Dębskiej. Rzeczywistość usypana z substytutów wszystkiego, co zachodnie, jest fotogeniczna i przytulna. Zaś rozegrana w niej tragikomedia to bezpretensjonalna opowieść o testowaniu elastyczności familijnych więzi. Nawet, jeśli pozostaje pełnometrażową ilustracją porzekadła, że nostalgia wygładza chropowatą fakturę historii.  



Nominalnie to prequel "Moich córek krów" - opowieści, w której toksyczne relacje były wpisane w definicję rodziny. Marta, kiedyś grana przez Agatę Kuleszę, oraz Kasia, którą zapamiętaliśmy jako Gabrielę Muskałę, znów są trzymającymi sztamę i fikającymi koziołki na trzepaku dziewczynkami. Ich ojciec, zanim zamieni się w zgorzkniałego Mariana Dziędziela, będzie sfrustrowanym Adamem Woronowiczem. Z kolei matka, w tamym filmie nieobecna, żyje w ciele Kingi Preis i ma się dobrze. Oczywiście, choć Dębska trzyma się  psychologicznej ciągłości w ewolucji swoich bohaterów, "prequel" to w jej słowniku raczej zabawa w puszczanie oczka. Jeśli więc ktoś oczekuje większego rezonansu pomiędzy filmami, będzie rozczarowany - jedyne, co w istocie je łączy, to wątek jednocześnie czułego i okrutnego rodzinnego klinczu. 





Katalogując absurdy życia w peerelowskiej rzeczywistości, reżyserka spogląda na bohaterów z empatią, zaś ich perypetie filtruje przez konwencję ciepłej komedii charakterów (wiem, że frazes o "czeskiej" aurze filmów absolwentki FAMU to nieco zbyt poręczny wytrych, ale coś w tym przecież jest). Woronowicz i Preis pozwalają sobie na kapitalne, kontrolowane szarże, dzieciaki (Barbara Papis, Alicja Warchocka) są bezpretensjonalne i naturalne, a drugi plan rozsadza fantastyczna Ewa Wiśniewska - w roli nestorki rodu to ognisty żywioł Świętej Polskiej Tradycji. Wątek męskości jako oblężonej twierdzy oraz poszerzania pola dla emancypacji jest tutaj poniekąd centralny, lecz w zupce, którą pichci Dębska, przegryzają się wszystkie słodkie i gorzkie smaki. 
 


Film otwiera cudowna scena uroczystego odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego - oczywiście w ciasnym m3 i na cześć piłkarzy Antoniego Piechniczka. Patos, absurd, rytuał, futbol - Polska w jednym kadrze. Nie da się jednak spojrzeć na ten obrazek inaczej niż z uśmiechem, skoro już kolejny ukazuje PRL jako gigantyczne repozytorium marzeń o lepszym życiu. Wszystkie te nasiadówki przy stole, liczenie kartek, podkradanie kosmetyków, otwieranie paczek z Ameryki (z namaszczeniem godnym Indiany Jonesa), ekscytacja gadżetami w rodzaju papierośnicy udającej koniaczek...W planie gatunkowym "Zupa nic" może być lekką komedyjką o tym, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Lecz w kontekście naszej filmowej tradycji, to najszlachetniejszy przykład realizmu magicznego - opowieść o zamienianiu zwyczajnego w symboliczne. 



Nie ma chyba lepszej sceny ilustrującej tę strategię niż finałowa wyprawa maluchem nad morze. U Marka Koterskiego w pamiętnej scenie "Nic śmiesznego" Fiat 126p, gruchot Adasia M., był symbolem ostatecznego upadku inteligenta - kiedy w końcu odmarzł i zaskoczył, wiózł bohatera do krainy bezbrzeżnego, egzystencjalnego cierpienia. U Dębskiej to raczej DeLorean, można pchać go w nieodgadnioną przyszłość. I szafa gra. Nawet, jeśli wiemy, jaka to będzie przyszłość. 


Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje