Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Twórcy "Project Zero: Maiden of Black Water" wiedzą doskonale, jakimi prawami rządzi się konwencja horroru w grach wideo, czyli – w przeciwieństwie do kina – w medium interaktywnym. Jej istotą nie jest wcale strach przed tym, co czyha na nas w cieniu, ale lęk przed podjęciem jakiekolwiek akcji: przekroczeniem progu, otworzeniem tajemniczej skrzyni, przespacerowaniem się kiepsko oświetlonym korytarzem; napięcie pomiędzy koniecznością kontynuowania rozgrywki a związanym z tym dyskomfortem. A że w grze jest sporo pieszych wycieczek i obowiązkowego backtrackingu, będziecie spacerować z duszą na ramieniu. 

  

W zasadzie każdy element mechaniki i fabuły gry pracuje na to wrażenie. Tytuł, zanurzony w japońskim folklorze, czerpiący pełnymi garściami z ikonografii azjatyckiego kina grozy, przynosi fatalistyczną wizję świata pozazmysłowego: dramatyczne wydarzenia z przeszłości mają przerażające konsekwencje w teraźniejszości, ze szczelin pomiędzy rzeczywistościami wydobywają się upiory, zaś dusze zmarłych robią żyjącym kuku dla zasady. Większość zjaw, które spotkamy na swojej drodze, motywują do działania wcale nie smutek i żal – jak to bywa w subtelnym horrorze iberyjskim – lecz nienawiść i gniew. I większość z nich ochoczo dzieli się tymi uczuciami. Precyzyjny scenariusz, rozpisany na trzy plany czasowe i tyluż bohaterów, pełen jest szkatułkowych narracji, mrożących krew w żyłach anegdot, splatających się wątków i zaskakujących twistów. To bez dwóch zdań najmocniejszy punkt gry, która – podobnie jak inne odsłony szacownej serii "Fatal Frame" – jest mokrym snem każdego fana japońskiego horroru. 





Trzonem rozgrywki pozostaje nieco archaicznie rozwiązana eksploracja, w trakcie której poznajemy tajemnice niesławnej góry Hikami, gromadzimy przedmioty, rozwiązujemy proste zagadki, czytamy pożółkłe dokumenty i generalnie oddajemy się czasochłonnej pracy detektywistycznej. Pod tym względem "Maiden of Black Water" to tradycyjny i staroszkolny survival horror, którego twórcy wierzą w naszą inteligencję i nie prowadzą nas za rękę. Problemy ze sterowaniem i pracą kamery odsyłają nas wprawdzie do korzeni serii, ale nie jest to nic vintage: po prostu wstyd, że twórcy nie pokusili się o doszlifowanie tego elementu – zwłaszcza że kłopoty z nawigacją kończą się często bolesnym zgonem. 



Każdy, kto miał kiedyś do czynienia z serią "Fatal Frame", wie doskonale, że ciastkiem z kremem jest tutaj walka z nacierającymi duchami. Jedyne narzędzie obrony to tradycyjnie camera obscura, którą pstrykamy fotki materializującym się przed naszym nosem zjawom. Różne obiektywy i filmy to różne rodzaje obrażeń, bonusów i efektów, a każda z trzech postaci posiada dodatkowo odmienne umiejętności związane ze swoim aparatem (np. robienie kilkunastu zdjęć w trybie seryjnym). Wyposażony w akcelerometr gamepad do Wii U przenosi oczywiście całe doświadczenie na nowy poziom i nie ma przeszkód, by polować teraz na duchy we własnym pokoju, "wodząc" gamepadem po ekranie i przyległościach. Schemat zabawy, w którym podnosimy kontroler, celujemy w brzydala i odpalamy migawkę, raczej się nie nudzi, zwłaszcza że upiory są świetnie animowane, a sytuacje, w których musimy odeprzeć ich atak – dramatyczne. Przywiązanie do tradycji japońskiego horroru przekłada się w "Maiden of Black Water" również na drugą, centralną mechanikę, która stanowi zresztą novum w całej serii. Zakorzeniony w kulturze motyw wody jako "przewodnika" materii pomiędzy światem zmysłowym oraz metafizycznym pojawia się i tutaj. Kiedy nasza postać jest mokra, staje się wrażliwsza na ataki i sama zadaje więcej obrażeń. Gdy wyschnie, może przemieszczać się stosunkowo bezpiecznie, ale zmuszona jest rozsądniej gospodarować ekwipunkiem. Coś za coś. 



"Maiden of Black Water" nie jest grą, o której będziecie opowiadać wnukom, ale to ten szlachetny rodzaj developingu, w którym techniczne ograniczenia wykorzystuje się na chwałę koncepcji artystycznej. Zalane kapliczki, mroczne lasy, stare, zbutwiałe chaty – bez względu na to, gdzie akurat zagonią was duchy, ilość detali pozwoli przymknąć oko na graficzne niedociągnięcia. W połączeniu z dobrze napisanym scenariuszem, sensownym wykorzystaniem gamepada i filozofią horroru bliską klasykom azjatyckiego kina grozy otrzymujemy kawał porządnego straszaka. Pamiętajcie o pieluchach i kapokach.


Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje