Recenzja filmu

Wszystkie odcienie światła (2024)
Payal Kapadia
Kani Kusruti
Divya Prabha

Posmak wolności

"All We Imagine as Light" to nierówny dramat, w którym szczerość łączy się z powtarzalnymi metaforami i zbyt dłużącą się opowieścią.
Posmak wolności
Nie oszukujmy się: całe tegoroczne Cannes czekało na ten film, bo ptaszki ćwierkały, że mamy do czynienia z arcydziełem z prawdziwego zdarzenia. Do tego "All We Imagine as Light" to pierwszy indyjski film w konkursie głównym od trzydziestu lat. No i wisienką na torcie jest fakt, że zebrał europejskie dofinansowania (m.in. Francja i Holandia). A to wskazywało, jak wielkie nadzieje producenci pokładali przy tej produkcji. 

Nieprzypadkowo Payal Kapadia znalazła się na festiwalu ze swoim nowym dziełem. Już w poprzednim filmie "W mroku niepewności" z 2021 roku udowodniła, że czuje ten fach i stać ją na wiele. Jej "All We Imagine as Light" scenariuszowo nie miał prawa się nie udać. Kapadia proponuje zniuansowany i wyważony rozdział z życia dwóch (a nawet trzech) kobiet, który przypomina wyrwaną kartkę z porzuconego pamiętnika. Bez żadnych filmowych didaskaliów i narracyjnych dopowiedzeń zagłębiamy się w ich codziennie problemy i obserwujemy, w jaki sposób, naprzeciw indyjskim kastom, społecznemu zróżnicowaniu i religijnym podziałom, szukają własnych posmaków wolności. 

Jedna z nich odnajduje je w swojej pracy – Prabha (świetnie grająca ciszą Kani Kusruti) jako pielęgniarka skupia się na pomocy innym, tym samym zapominając o swojej trudnej przeszłości i mężu, który wyjechał pracować w Niemczech i od roku nie raczył się odezwać. Życie w samotności nie jest bajką, o której niegdyś marzyła, ale to musi wystarczyć – jako zamężna kobieta w Indiach Prabha nie ma szans rozpocząć nowego życia. Natomiast druga, młodsza pielęgniarka, Anu (Divya Prabha), zakochuje się w muzułmaninie i to właśnie w nim szuka wyzwolenia. Zważywszy jednak na różnicę wyznań, jest to związek całkowicie skazany na porażkę. 

Trzecia, wdowa i szpitalna kucharka Parvati (Chhaya Kadam), poczucie niezależności odnajduje w utrzymaniu własnej decyzyjności. Bohaterka woli być deportowana z Mumbaju i wrócić do okolic miasta portowego Ratnagiri niż zasięgnąć porady prawników i w ten sposób stawać się zależną od innych mężczyzn. Zbliżenia na jej stanowczą (a zarazem zmęczoną) twarz sugerują, że swoje już przeżyła; że w poprzednim życiu, tym sprzed śmierci męża, zdążyła już napracować się za dwoje. Jeśli ma nadal cierpieć tę ludzką niedolę, oddalona od swojego miastowego domu, to przynajmniej na własnych warunkach. Do swojej wsi, otoczonej przez edeńską puszczę, zaprasza Prabhę wraz z Anu i to w nich próbuje odnaleźć wsparcie. Tym samym wielkomiejskie życie trzech bohaterek zamienia się w sen nocy letniej.

Problem leży w samej naturze filmu. Kapadia w swoim rozwleczonym slow cinema zbyt wiele uwagi poświęca tzw. filmowej obyczajówce. Uwagę kamery skupia na drobnych gestach, spojrzeniach czy rozmowach, będących silnikiem jej dramatu. Niemniej zbyt wiele znajdziemy tu tego typu powtarzalności, ślimaczego tempa, a za mało odskoczni, która mogłaby wprowadzić jakąś iskrę. Niby zrozumiałe będzie podejście Kapadi do dynamiki życia jej bohaterek – reżyserka subtelnie szuka piękna w żmudnej codzienności – ale to chyba zbyt wyeksploatowany temat w dzisiejszym kinie, abyśmy nadal byli skorzy towarzyszyć twórcom w tego typu staraniach.   

Na uwagę zasługuje jeszcze kontrast między Mumbajem a rozległym lasem, w filmie miejscem magicznym, które ewokuje wszelkie sny i pragnienia naszych bohaterek. O Mumbaju główna bohaterka mówi tak: "Niektórzy nazywają to miejsce miastem spełniającym marzenia, ale ja w to nie wierzę. Myślę, że to miasto iluzji". To wprowadzenie wyznacza rytm pierwszej części "All We Imagine as Light" – wielomilionowa, betonowa dżungla okazuje się przestrzenią niepowodzeń i utraconych nadziei. Wygląda na to, że w mieście żadnej z kobiet nie udaje się nic: pierwszej trudno odnaleźć spokój i zapomnieć o przeszłości, druga nie widzi przyszłości dla relacji ze swoim nowym partnerem, a trzecia zmaga się z burzliwą teraźniejszością. Dopiero nienazwany w filmie las, oaza, w której spędzają swój wolny czas, manifestuje ich potrzeby i marzenia. Korzystają z każdej sekundy, doskonale zdając sobie sprawę, że te chwile są eteryczne. Za kilka dni powrócą do miasta złudzeń i raz jeszcze będą zmuszone oszukiwać same siebie. Jak konkluduje Prabha, "musisz uwierzyć w iluzję (Mumbaju) albo po prostu oszalejesz". Filmowy las to nie jest już tylko posmak wolności. To coś więcej: natura pozwala bohaterkom na kęs, może nawet i dwa, na swoiste smakowanie wyczekiwanej niezależności. Autonomia jednostki u Kapadi to wartość najwyższa z możliwych. Można ją osiągnąć albo poprzez relację z naturą, albo dzięki sile prawdziwej, jeszcze nienaruszonej przez upływ czasu miłości.

Ten poemat fabularno-dokumentalny to rzecz, której brakuje przede wszystkim większej stawki i głębszego zapoznania się z postaciami. Może z europejskiej perspektywy znacznie trudniej nam poczuć kino tak silnie zakorzenione w odległych światach i wrażliwościach, tym bardziej że sam komentarz społeczny Kapadii opowiada o systemach kastowych i religijnych animozjach. Jest taka szansa, bardzo możliwe – ale opowieść reżyserki wciąż powinna bronić się jako osobna całość. Zostajemy jeszcze obdarowani indyjskim realizmem magicznym i niby emocjonalnie z niego czerpiemy, aczkolwiek jedynie w paru poszczególnych momentach. W końcu takich ezoterycznych wstawek jest tutaj tyle co kot napłakał; a to przy okazji gubi nasz rytm (nagłe zmiany narracji wprowadzają drobny zamęt) i niejako wpływa na jeszcze większe pogubienie w tej trzywątkowej historii. 

Cała reszta to surowy i mało dynamiczny obraz z życia trzech kobiet, w który trudno nam wejść bez emocjonalnej więzi z filmowymi protagonistkami. Takie narracje, łączące gatunek mumblecore z feministycznym sznytem, widzieliśmy już setki razy. Nawet ostatnie pięć minut nie okazałyby się tak wzruszającą dawką wrażeń, gdyby nie oryginalna ścieżka dźwiękowa do filmu – ta działa trochę niczym szantaż emocjonalny, bowiem bardziej niż finałowe katharsis wzruszają nas nostalgiczne dźwięki muzyki Topshe. Indyjska estetyka też nie ma żadnego wpływu na nasze końcowe odczucia – "All We Imagine as Light" to wciąż ten sam nierówny dramat, w którym szczerość łączy się z powtarzalnymi metaforami i zbyt dłużącą się opowieścią. Innymi słowy to najbardziej rozdmuchany film tegorocznego Cannes, który wciąż ma swoje momenty i rzeczywiście sprawdza się jako stricte festiwalowa ciekawostka. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones