Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja gry

Śmierć nadejdzie wczoraj

Mamy "Ninja Gaiden" w domu. Najpierw zwiastun za zwiastunem, każdy jaskrawszy i głośniejszy od poprzedniego. Potem stylizowany na telewizję lat 50. program kulinarny z pieszczoszką graczy Stefanie Joosten w roli prowadzącej. Wreszcie – synth-popowy cover Donny Summer oraz animowany wideoklip o matce, kelnerce, gejszy i krupierce, która ledwo wiąże koniec z końcem. Marketing w służbie sentymentu, ale też coś fajnego: siódma generacja konsol pokryta laminatem nostalgii; powrót do czasów, w których dobra gra akcji, niczym dobry film według Godarda, musiała mieć przede wszystkim dziewczynę i pistolet. W "Wanted: Dead" jest i dziewczyna, i pistolet. Są też samurajskie miecze i śpiewające automatony. Niestety, gra nie jest dobra. I na nic zdadzą się najgrubsze pingle z czasów młodości. 



Akcja rozgrywa się w Hongkongu niedalekiej przyszłości. Cyberpunkowa metropolia tonie w deszczu, ludzie przemykają po ulicach jak cienie, a sprywatyzowane siły policyjne stają na kursie kolizyjnym z korporacyjnym establishmentem. Albo z tanią siłą roboczą w postaci zbuntowanych androidów. Albo z kryminalnym podziemiem miasta. Albo z dmuchanym słoniem na patyku. Trudno w zasadzie powiedzieć, gdyż jedynym środkiem stylistycznym w przyborniku twórców jest elipsa – najczęściej nie wiadomo po prostu nic. Może jedynie tyle, że Hannah Stone – szwajcarska amazonka o twarzy pooranej bliznami i głosie nowoczesnej lodówki – rusza na kolejne misje wraz z drużyną ponurych sterydziarzy. Jeden nosi nazwisko po Wernerze Herzogu. Drugi porozumiewa się językiem migowym. Trzeci jest zboczeńcem. Charyzmy mają tyle co worek z cementem, a wszystkich glanuje Wściekły Czarny Kapitan, wyglądający jak młody Danny Glover i odsyłający do wiadomej poetyki. Od stylizowanej na akcyjniaki z lat 90. fabuły nie wymagam ani drugiego dna, ani finezyjnej zabawy konwencją. Doceniam również, że rejestrowaną przez kamery i obserwowaną przez przełożonych rozmowę z podejrzanym Hannah rozpoczyna pytaniem: "Czy mam cię, kurwa, zabić?". Przydałby się jednak jakiś punkt zaczepienia, zrąb logiki przyczynowo-skutkowej. Albo chociaż odpowiedź na pytanie, w imię której ze światłych idei zamieniamy wrogów w marmoladę. 





Ponieważ scenariusz sprawia wrażenie pisanego na bieżąco, a żaden z gatunkowych klocków nie trafia w odpowiednie miejsce, trudno czerpać frajdę z kąpieli w tym popkulturowym bajorku. Jasne, możemy tu śpiewać "99 Luft Balloons" podczas groteskowego karaoke show. Fajnie też usłyszeć nową wersję utworu "Maniac" Michaela Sembello ilustrujący cut-scenkę w konwencji anime. Natomiast jedzenie ramenu na czas czy polowanie na zabawki z automatu na pewno trafia do przegródki z kampowymi szaleństwami. Odnoszę jednak wrażenie, że za dużo tych atrakcji orbituje w próżni albo na fabularnych opłotkach. Zwłaszcza że wszystko to kontrapunkty dla ogłuszającej akcji, w której siekamy setki anonimowych najemników, biegamy od jednego kill roomu do drugiego i przeklinamy, na czym świat stoi, odkrywając kolejne felery systemu walki.  



Odpowiedzialne za produkcję studio Soleil ma na koncie kilka gier, perłą w koronie będzie zapewne "Valkyrie Elysium" – niezbyt udana odsłona kultowej serii japońskich erpegów. Pracują w nim jednak twórcy oryginalnego "Ninja Gaiden", co na etapie marketingowego blitzkriegu było jakąś obietnicą. "Wanted: Dead" w pewnym sensie tę obietnicę spełnia – obrany do bielutkich kości system sprawdza się jako fundament zabawy. Hannah ma na podorędziu katanę, którą tnie przeciwników na plasterki, pistolet, którym przerywa i kontruje ich ataki, a także broń długą, którą może spuścić w klozecie – prowadzenie ostrzału z perspektywy trzeciej osoby jest mozolne, nieprecyzyjne i w zasadzie nieprzydatne, byle statysta potrafi zeżreć kilogram ołowiu. W teorii zatem wszystko jest proste: zmiękczamy nieszczęśników bronią białą, parujemy i blokujemy ich ciosy, nabijamy pasek specjalnego ataku, a następnie wciskamy dwa przyciski naraz i zamieniamy Hannę w budżetowego Johna Wicka



W praktyce jednak "zabawa" przypomina szorowanie zębów wiertarką udarową. Po pierwsze, ilość mięsa armatniego oraz skandaliczne rozmieszczenie punktów kontrolnych zamieniają bezpretensjonalną młóckę w grę o zarządzaniu zapasami. Po drugie, fizyka, praca kamery oraz marna detekcja kolizji prowadzą do istnej komedii pomyłek: przeciwnicy strzelają do nas przez ściany, cysterna eksplodująca w sąsiednim województwie rozrywa nas na kawałki, a próba precyzyjnego wycelowania w coś mniejszego niż szafa typu komandor jest zwiastunem rychłego zgonu. Wreszcie – sygnalizacja ataków działa w kratkę, przez co generalny pomysł na rozgrywkę jest nieustannie weryfikowany przez rzeczywistość. Na normalnym poziomie trudności przejście gry zajęło mi około ośmiu godzin, z czego przynajmniej połowę poświęciłem na bieganie po własnych śladach. Na "hardzie" czas poświęcony na tę wątpliwą przyjemność można pomnożyć przez dwa.



Systemowi brakuje precyzji i elastyczności, dubbing woła o pomstę do nieba (usłyszeć znaczy uwierzyć), a jeśli idzie o walory estetyczne, mamy pełne decorum – także pod tym względem gra jest hołdem dla siódmej generacji konsol (albo i szóstej). I nie miałbym z tym żadnego problemu, gdyby nie fakt, że przy całej tej "trashowej" otoczce trudno postawić "Wanted: Dead" obok wycyzelowanych ekstrawagancji w rodzaju "Planet Terror" Roberta Rodrigueza czy pamiętnego "Wet" studia Artificial Mind and Movement. Za mało tu luzu, za dużo cynicznej kalkulacji. Niewiele miejsca na oddech, za to sporo walki o haust powietrza pod ciężkim buciorem nostalgii. Pożyczyć, przejść i zapomnieć? To też jakiś pomysł na grę wideo. Tyle że tych obietnic bez pokrycia prędko nie zapomnimy.


Moja ocena:
5
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje