No nie wiem... Autorzy chyba za bardzo wzięli sobie do serca zasadę mówiącą, że w sequelu
wszystkiego powinno być więcej: wybuchy mają być głośniejsze, żarty częstsze, auto-ironiczne
komentarze w większym natężeniu, a Jonah Hill grubszy. Już dawno nie było w kinach tak silnie
metatekstualnego filmu. Samoświadome żarty z pierwszej części zostały tutaj zmultiplikowane, tym
razem nie drwi się słownie jedynie z hollywoodzkiego recyklingu pomysłów, w dialogach i scenografii
(szklane biuro bohatera granego przez Ice Cube'a ma kształt kostki lodu) nawiązuje się również do
występujących w nim aktorów (Tatum rozważa zostanie agentem Secret Service ochroniającym
prezydenta USA). Przez pierwsze kilkanaście minut jest to nawet fajne, ale ilość nie idzie w tym
wypadku w parze z jakością. Film nie oferuje już tej dawki odżywczej, szalonej, energetycznej
zabawy schematami, jaka miała miejsca w pierwszej części. "21 Jump Street" był nierównym filmem,
ale za to chwilami bardzo błyskotliwym, bawiącym się oczekiwaniami widza, łamiącym gatunkowe
schematy, wyśmiewającym je, wywracającym je do góry nogami i z zaciekawieniem obserwującym
co z tego wyniknie. Dwójka jest bardziej szalona, głośniejsza, a przy tym lepiej dopracowana i
oferująca wyrównany poziom filmu, ale nawet przez moment nie zbliża się do świeżej energii
poprzednika i ciekawych spostrzeżeń tam zawartych. W efekcie, pomimo ogromnej dawki atrakcji,
jest filmem nudniejszym. A może nie tyle nudnym, co mniej atrakcyjnym, słabo angażującym w akcję
(mam wrażenie, że nawet nie próbowano zaciekawić widza prowadzonym śledztwem), zupełnie
niepobudzającym intelektualnie. Niemniej jednak, oferuje solidną dawkę rozrywki, a Tatum i Hill
stanowią zaskakująco udany duet komediowy, łączący ekranową charyzmę z talentem komicznym.
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584