Wczoraj obejrzałem drugą część Avengers pdt. "Czas Ultrona". "Co tak późno?" zapytacie? Otóż od czasu pierwszego "Avengers" pojąłem kierunek, w którym te produkcje zmierzają. Od czasu pierwszego Iron Mana, który niecodzienną osobowością głównego bohatera był pełen czegoś, co zazwyczaj było tylko dodatkiem do takich filmów, czyli humoru, twórcy chyba pomyśleli, że głównie dla tego ludzie oglądają superbohaterskie filmy. Dlatego nie tylko w następnych Iron Manach dawka humoru była zwiększona (w pierwszej części było go relatywnie mało), ale zostało to także przeniesione na Thora i - właśnie - Avengers.
Nigdy nie podobał mi się taki koncept. Moim zdaniem filmom Marvela brakuje zdecydowanie powagi. Tego, dzięki czemu w ckliwych momentach faktycznie poczułbym wzruszenie. Dlatego między innymi tak lubię "Zimowego Żołnierza', gdyż Kapitan, będąc najpoważniejszym członkiem drużyny posiada w swoim filmie najmniej humoru.
Wróćmy jednak do "Czasu Ultrona". Dlaczego zwlekałem tak długo? Bo wiedziałem, że nie uraczy mnie niczym więcej, czym pierwsze Avengers. Trochę akcji, trochę efektów, jakiś tam czarny charakter, jakiś tam plan zniszczenia/podbicia wszystkiego i humor, humor, humor. Ewentualnie jakieś nie najgorsze, lecz wciąż mało poruszające wzniosłe sceny. Dlatego uznaję, że "Czas Ultorna" to TO SAMO (see what I did there?) co pierwsze "Avengers". Nie jest dla mnie ani trochę lepszy, ani trochę gorszy.
Pogadajmy jednak o oczekiwaniach i zawodach.
Oczekiwałem więcej Hawkeye'a. Czy go dostałem? ... Nie. Nie tyle, ile bym chciał. Hawkeye ciągle ie robi nic, albo przynajmniej robi niezauważalnie więcej, niż w pierwszej części. Tak, mamy tą scenę, w której odwraca się, obezwładnia Wandę i mówi coś w stylu: "Not this time!", lecz pomimo, że scena wydaje się wymuszona (Wanda mogła to zrobić ze sporej odległości, na dodatek do tej pory wydawało się, że jak zbliży się na wyciągniecie ręki, to nie da się już jej oprzeć), to na dodatek chwilę później Clint dostaje po tyłku. Późnej dowiadujemy się, że facet ma żonę, trójkę dzieci i poza walką w Avengers wiedzie bardzo szczęśliwe życie. Cóż... Bardzo fajny zwrot akcji, biorąc pod uwagę ogromna zmianę charakteru, jaka zaszła z komiksów na film, jednakże twórcy tym oto sposobem chcieli jedynie powiedzieć, że rozwój postaci Clinta ich nie interesuje. Ma dom i rodzinę, i to tyle w temacie.
Mamy tą słodką scenę, w której żona mówi mu, że musi się upewnić, że zespół pozostanie zespołem. Można się po tym spodziewać, że Clint będzie rozmawiał z każdym pojedynczo, albo wygłosi jakąś motywacyjną przemowę i złoży Avengers do kupy. Co jednak robi? ... Nic. Przekonuje jedynie nowo poznaną postać, do powrotu na pole bitwy. Fajna scena, lecz przez sam fakt, że chodziło w niej tylko i wyłącznie o Wandę, bohaterkę, która ledwo co kogo obchodzi, która pojawiła się jakieś czterdzieści minut temu, obyła się bez większego echa.
Romans Wdowy i Hulka? Szalenie wymuszony... Cały czas krzyczałem do ekranu: "A CO Z BETTY ROSE!?".
Śmierć Pietro? Heh... Ekhm... Ok... Mamy tutaj kolejny "zmyślny" zabieg twórców. Nie chcieli, by film był zbyt cukierkowy, ale nie potrafili uśmiercić nikogo z głównych bohaterów. A więc uśmiercili Pietro, osobę która dopiero co się pojawiła. Trochę jak z agentem Coulsonem. Nikt z głównych bohaterów, tylko tej jeden, który jest częścią tła. Na dodatek, skoro TARCZA ma możliwość przywracania ludzi do życia (Coulson), dlaczego śmierć Pietra miałaby robić jakieś wrażenie? Przecież ten program powstał właśnie dla członków Avengers! Lecz mimo wszystko - polubiłem Pietra i nie powiem, że scena mnie nie poruszyła.
Wydaję mi się, że uśmiercili go z dwóch powodów:
1. Komiksowy Pietro nigdy nie był specjalnie ważnym członkiem Avengers, w porównaniu do swojej siostry. Nigdy nie zagrzał tam długo miejsca i nigdy nie czuł się z nimi specjalnie związany.
2. Wystąpił w "X-men".
Powstanie Visiona jest zupełnie beznamiętne. Takie tam - powstaje sobie Vision.
Ultron? Ma całkiem ciekawą osobowość choleryka. Fajne "luzackie" teksty, typu: "Guys! Wait up!". Nie mogłem się niczego spodziewać po zwiastunach, w których to pokazano go podśpiewującego sobie piosenkę z "Pinokia". Lecz wiecie co? Wolałbym inną wersję. Marvel nigdy nie zrobił dobrego pełnometrażowego filmu animowanego. Mimo to Ultron, ukazany w tym, co powstało, bardzo mi się podobał. Był dokładnie taki, jaka powinna być maszyna. Zimny, kalkulacyjny, pozbawiony uczuć, nie próbujący zrozumieć ludzkości, jednak wciąż wykonujący program ochrony świata (na swój sposób).
Animowany Ultron nigdy nie starał się zrozumieć moralnych motywacji bohaterów. Zawsze nazywał je po prostu "nielogicznymi" i uważał za słabość, którą można wykorzystać i nad którą nie ma sensu rozmyślać. Taka wizja podoba mi się bardziej.
Ale cóż... Z napisów końcowych wnioskuje, że Thanos ma zamiar wreszcie ruszyć tyłek... Mimo wszystko nie zapowiada się na specjalnie złożoną i ciekawą postać.
Właśnie! Zapomniałem jeszcze o bardzo niskich stratach wśród cywili. O ile można wnioskować, że w kilku potyczkach parę osób mocno ucierpiało, o tyle nikt nie wspomina o tym słowem, ledwo co także widać. Jeżeli przypatrzymy się furii Hulka podczas walki z Iron Manem, to zobaczymy że gdziekolwiek wielkolud stopy nie postawi, czegokolwiek nie zmiażdży, ludzie zawsze nie zostają zdeptani "o włos". Oczywiście trudno byłoby lubić Hulka, gdyby bezpośrednio przyczynił się do śmierci niewinnych. Nie wolno też zapominać, że Hulk jako tako nigdy nie krzywdził ludzi, którzy nie chcieli zrobić mu krzywdy. Mimo wszystko bezkrwawa destrukcja jest wyjątkowo... Wygodna. Iron Man leci z Hulkiem na budowę i planując cisnąć nim prosto w jej środek, skanuje ją w dwie sekundy: 0 ludzi na budowie. Tak... Wygodne. W takim "Man of Steel", Superman nie chrzaniłby się z tym. Po prostu cisnął by Zod'em w budynek. Ofiary śmiertelne nigdy nie zostałyby pokazane, a dopiero widz zadałby sobie pytanie: "Ile osób tam zginęło?". Ta scena ze skanowaniem była po prostu scenariuszowym "przestańcie się czepiać!". I o ile możliwe (choć wygodne) jest to, że budowa była akurat wtedy opuszczona, to naprawdę w okolicy nie było ani jednej żywej duszy, która mogła zostać trafiona odłamkiem? Wygodne. Tak samo jak zakończenie. Iron Man obmyśla plan, jak rozwalić latający skrawek ziemi. Po jego zniszczeniu, wszystkie odłamki bardzo wygodnie lądują w wodzie. Wygodne.
No i oczywiście trzeba było wrzucić jednego z robotów Ultrona prosto na mostek Hellicarriera, żeby Nick Fury nie skończył matchu bez żadnego killa.