Egzotyczne widoczki, zaginione skarby, romantyczna miłość i niebezpieczeństwo. Wszystko to zmieszane niczym w koktajlu mlecznym składa się na film "Into the Blue". To bajeczka dla nie tak znów małych dzieci, gdzie pomysł zastąpiono sekwencjami akcji podnoszącymi poziom adrenaliny, a interesujących bohaterów zastąpiono interesującymi ciałami. Film Stockwella to przykład produkcji, którą puszcza się w kinach dla osób, które wybierają się do kina, a nie by obejrzeć film. Dla takich osób, w domyśle par (rzecz jasna), przygotowano przynętę w postaci pięknej Jessici Alby paradującej w kostiumie kąpielowym i Paula Walkera dumnie prężącego swój nagi tors. Mając takie ciała na ekranie, łatwo usprawiedliwić brak jakiejkolwiek trzymającej się kupy historii. Cóż dla mnie to jednak za mało. Lukrowana bajeczka o rycerzu żebraku i księżniczce bez grosza, którzy wolą miłość niż łatwe pieniądze, nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
Plus daję za ciała, morze i rekiny.