Film jest nudny, przewidywalny i jednotorowy. Ani przez chwilę nie zboczył ze swojej głównej szpetnej drogi, co spowodowało, że wszystko brnęło w te najbardziej oczywiste zakończenie. A brnęło nawet wtedy, gdy były szanse na zmienienie historii. Mało tego : powinny zmienić! Ale dlaczego? W momentach ważnych dla filmu bohaterowie się irracjonalnie zachowywali. Wymienię je teraz, a więc: SPOILER.
1)W momencie po śmierci Caleba - Thomasin poszła się poryczeć. Gdy ojciec próbował ją uspokoić żenującymi argumentami, że będą uprawy, że się podniosą - ona nagle się uspokoiła. Przecież w momencie, gdy ktoś mi bliski umiera, mam to gdzieś, czy mi się będzie dobrze żyć.
2)Moment, gdy matka miała zwidy - temat samego faktu, że miała takie zwidy jest trochę bez sensu, ale zakładając z góry, że dzieją się tam fantastyczne rzeczy (z perspektywy każdego kolejnego bohatera inne) - to można to uznać. No ale nawet, gdy zobaczyła Caleba, to jej reakcja była taka, jakby powrót z zaświatów był rzeczą normalną, a nawet codzienną. Ani trochę nie była zdziwiona, ze widzi, przed chwilą zmarłego Caleba z Samem.
3)Wszystkie dzieje od momentu obudzenia się ojca i śmierci członków rodziny były, jak pędzący pociąg do konkretnego celu. Ja wole być jednak pasażerem samochodu, bo nigdy nie wiesz gdzie skręci. Ale nawet w tej końcówce pomijając moment, kiedy Thomasin - oczywiście musiała zabić matkę, bo jak nie to by się pociąg wykoleił, to zaskoczyła mnie ta oczywistość - że wszystko musi być w filmie takie, na jakie wygląda. Thomasin po raz kolejny zareagowała, jakby nic się nie stało - no bo trzeba przez cały czas brnąć jednym torem, żeby ten horror był tylko ponury i "klimatyczny", więc zrobiła wszystko co powinno się stać, co oczywiste nie jest dobre ani dla filmu, ani dla kina. Gdy Thomasin poprosiła Czarnego Filipa, by przemówił, pomyślałem: "to jest ostatni moment, aby stało się coś innego, niż to co powinno się stać. Ale po śmierci tych wszystkich członków rodziny, po tym całym dramacie, na pytanie Czarnego Filipa, czy chciałaby żyć smakowicie, ona odpowiada: "TAK". No i tak film pobrnął do mety i się skończył...
Film ma być pouczający (chyba), że przez niewłaściwe decyzje dochodzi do tragedii, ale po co to ekranizować?! To tak, jakbym miał tworzyć film na podstawie przysłowia: "Gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała", w którym koza sobie skacze i nagle łamie nogę i głównym problemem filmu jest to, że nie może skakać! :(
Póki co, to dałem notę aż 4, którą wkrótce może i zaniżę, ale jej wysokość jest spowodowana tym ,że jednak ten klimacik był. Aktorzy dobrze zagrali swoje role. Może grali to co w całym filmie było akurat bez sensu przez scenariusz, ale dobrze to zrobili... No i film troszkę się jednak broni tym, że jest oparta na podaniach i bajkach ludowych. Broni się ale potwierdza, że ekranizacje takich rzeczy są zazwyczaj skazane na porażkę.
PS. Nie zrozumiałem tylko jednej rzeczy w fabule (jeśli chodzi o konkretne wydarzenia) - co się stało z bliźniakami. Ostatni moment kiedy ich widzę jest, gdy Thomasin przytula je po tym jak Czarny Filip zabił ojca. Wtedy Thomasin i bliźnięta krzyknęli i dlatego Thomasin je przytuliła. Potem widzimy tak, jakby przytulała same ubrania, a bliźniąt tam nie było. Co się z nimi w końcu stało???
ad1 co zastąpiło w niej (Thomasin) rozpacz podczas tej sceny?
ad2 co zastąpiło u niej (Katherine) rozpacz?
ad3 jeśli zastanowisz się że "najczystsza" ale wodząca na pokuszenie postać w tej opowieści podpisuje cyrograf to pociąg nagle zwalnia
1)Thomasin uspokoiła się, a następnie, gdy tatuś skończył miękką mowę, zaczął ją naciskać, by wyjawiła prawdę, no to się wkurzyła i zaczęła nie dowierzać w to, co mówi ojciec. Jej uspokojenie nie zapoczątkowało wściekłości, tylko brednie ojca i oszczerstwa.
2) No tą sytuację można wytłumaczyć, chyba nawet nie halucynacjami, tylko lunatykowaniem, bo wtedy oprócz tego, że można zobaczyć dziwne rzeczy, to jeszcze jest wyłączone racjonalne myślenie, więc można robić dziwne rzeczy. No... może tu akurat przyznam rację, może po prostu ona była tak ogłupiona przez to wszystko, że ja nie mogę tego sobie wyobrazić.
3)No musi zwolnić, żeby zatrzymać się na końcu filmu przecież :) No ale czy zwalnia, czy nie zwalnia to i tak brnie w ten jeden punkt. To tak, jakby przeć w jedno miejsce, bo ta droga jest najbardziej prosta, łatwa do pokonania, a nie o to chodzi w filmie, żeby było jak najprościej...
Jednak, tak poza tym - umiesz wytłumaczyć mi, co się stało bliźniętami - to co napisałem w odp na swój własny komentarz. Bo to jedyny moment, ktory chyba... jakoś... oczami pominąłem.
Nie przepadam za oceną filmu ograniczającą się do opinii na temat postępowania bohaterów, a już szczególnie, gdy ktoś mierzy wszystko wyłącznie swoją miarką. Należy chyba wziąć pod uwagę nie tylko różnice osobowości, ale też czasów, miejsca i sposobu wychowania. Nie wymagam od wszystkich postaci filmowych, by na widok śmierci bliskiego reagowały traumą, bo ja bym tak zareagowała/bo tak mi się wydaje, że powinno się stać.
Argument dotyczący matki jest chybiony. Ona jest niemal przez cały film owładnięta szaleńczym pragnieniem odzyskania najpierw Sama, potem Caleba. Przenosi nienawiść na córkę. Wzmacnia ortodoksyjne podejście do wiary. Tu nie ma wzorcowego zachowania pt. "zdziwienie, bo pojawiły się dzieci, które wcześniej zmarły". Niesztampowość zachowań bohaterów to właśnie jazda samochodem, zamiast pociągiem. A ku ku.
I tak, film "ciążył" do katastrofy, ale mimo tej oczywistej tendencji był ciekawy, co niesamowicie urozmaicała też forma - surowa, ponura, bez tanich efektów.
Odpowiedź widzę po dosyć długim czasie, a przez to, że ten film był dla mnie po prostu zerowy nie przypomnę sobie teraz dokładnej fabuły. Jednak pamiętam, ze ten film mocno wyróżniłem. Wyróżniłem, bo jest to jeden z niewielu filmów, którego skomentowałem. A komentuję tylko filmy najlepsze i najgorsze. Najlepsze, bo film tak wciągnął, że zadaję pytania, gdy jakiś szczegół warty uwagi potrzebuje albo interpretacji, albo wyjaśnienia; a najgorszy, gdy jestem sfrustrowany, że ten film zabrał mi tak dużo czasu i zawiódł moje oczekiwania. Niemniej jednak nie mogę odnieść się do środka twojej wypowiedzi, bo po prostu tego tak dobrze nie pamiętam.
Przejdę więc do końcówki. Nie zgadzam się z tym, że zachowanie bohaterów to jazda samochodem, a nie pociągiem, gdyż pisząc o tym, że zachowanie bohaterów jest irracjonalne, nie miałem na myśli tego, jak ja bym się zachował, tylko całego ciągu wydarzeń i ich skutku. Cały czas przecież to pisałem, że metafora nie była dla samych zachowań tylko dla zachowań względem całego przebiegu fabuły filmu. To jedno, a drugie to to, że nie zdziwiła mnie sama irracjonalność zachowań (bo w wielu filmach takowa występowała i często to był atut takiego filmu), tylko właśnie na odwrót, czyli "zwykłość", zero jakiegokolwiek wprowadzenia widza w przemyślenia co się właśnie stało i co może się zaraz stać, zero zmiany tempa i kierunku, do jakiego zmierza fabuła filmu. Zainteresowana osoba, która chciałaby obejrzeć ten film spodziewałaby się po ocenach, że to będzie film z rozbudowaną fabułą i po którym będzie o czym myśleć przez resztę weekendu. I czego oczekuje od samej fabuły: tak naprawdę właśnie tego, czego sam się nie spodziewa, więc szuka wielu rozwiązań i możliwości. Bo to jest właśnie jazda samochodem, który nie wiesz, gdzie skręci. A tu jest, można powiedzieć historia bez historii. Coś zaczyna być opowiadane, ale nic nie wnosi to do rozmowy. Tak właśnie przeze mnie jest odbierany ten film. I właśnie odnosząc się do twoich 2 ostatnich linijek. Przynajmniej wg. mnie z filmem jest tak samo, jak z muzyką (też dla mnie): najważniejsze jest to, co jest śpiewane (fabuła), a nie to, czy fajnie brzmi (klimat). I jestem zwolennikiem właśnie takiej zależności, że fabuła zawsze może uratować klimat (w sensie, że trudno, że nie było klimatu, ale same w sobie ciekawe jest), ale klimat nigdy nie uratuje fabuły, choćby był nie wiem jaki. Oczywiście to tylko moje zdanie. A jest ono takie, że fabuła zawsze będzie miała większe znaczenie niż klimat. Klimat jest tylko dodatkiem. Często niezbędnym, ale jednak dodatkiem.