Dałbym 8, ale zakończenie sprawia wrażenie robionego w pośpiechu "hej Zenek, dawaj ciśniem z tym szybciej bo
nam się taśma kończy" :/ A można było jeszcze sporo wycisnąć z tego filmu :(
Ogólnie to produkcja zaskoczyła mnie i to bardzo pozytywnie? W czym rzecz?
Otóż oglądam, oglądam i... CO?! Czyli to on jest Peterem Wardem i TO ON NA PEWNO zabił żonę i dzieci :/ Przecież
taki schemat był wałkowany z tysiąc razy! LITOŚCI!
A potem sobie myślę że Bond w chałupie ma zwidy, żyje w świecie wytworzonej przez siebie iluzji i tak dalej. Czyli
kolejny schemat tłuczony do bólu!
Gdy moje wkurzenie osiągnęło apogeum, film pokazał mi wielki gest Kozakiewicza, z tym że był to najbardziej
pozytywny gest spośród obejrzanych przeze mnie filmów, a mianowicie:
- to nie Peter zabił swoją rodzinę! YEAH! Coś nowego w końcu!
- a żona i córki to nie jakieś zwidy, tylko duchy! To właśnie jego żona tworzyła całą tą iluzję i nawet przekonała samą
siebie, że ona i jej córki żyją :P