Co prawda dziewiątą gwiazdkę daję chyba za rewelacyjne zakończenie (wyważone, subtelne i wzruszające), ale i tak jest to film przynajmniej bardzo dobry. Właściwie pozbawiony usterek i niedoróbek, tak często psujących ostateczny efekt artystyczny zamierzeń polskich filmowców. Tu żadnej grubej, przerysowanej krechy nie dostrzegam. Obraz jest nie tylko urokliwy (bardzo dobre zdjęcia Przemysława Kamińskiego), ale i czysty, klarowny, niezafałszowany.
To ambitne kino podejmujące tematy bardzo poważne i równie ważne, a przy tym nie pozbawione pewnej lekkości, dystansu i humoru (spójrzmy choćby na postaci Policjanta czy Leśniczego). Dobrze napisane (scenariusz autorstwa samego reżysera - może to pomogło), świetnie zagrane (Kot, Kotys, Michałowski, Rogalski...), doskonale i oszczędnie zilustrowane muzycznie (miałem tu pewne skojarzenia ze ścieżką dźwiękową autorstwa Davida Holmesa do filmu "Kodeks 46"). I co równie ważne - nie pozostawiające widza po seansie z poczuciem zagubienia, bezsilności czy ogarniającej depresji. Mądra rzecz.
PS: Ja to zapamiętałem tak: "Jeżeli nam zabraknie sił... zostaną jeszcze może i wiatr".
Bez wad?
A te pretensjonalne zwolnione ujęcia mówiące nam "tak, to jest wielka scena, scena głęboka" (jak bohater wychodzi z koncertu, albo bierze prysznic a woda spływa i spływa, bo wszystko płynie, panta rhei, oczyszczenie, bla bla bla) - tanie chwyty, tarkowszczyzna...
I ta ckliwa łezka spływająca po poliku Tomka Kota po bądź co bądź wstrząsającej scenie pukania do drzwi, jakże wymownej. A skoro wymownej, to po co ten tani sentymenalny naddatek? Z braku wiary w człowieka? Szkoda, bo było blisko absolutu.