Wydawało by się, że aż tak głupi film powinien pojawić się raz na dekadę, ale czasy mamy teraz nieco inne. IQ u populacji jest malejące, przynajmniej w krajach wysokorozwiniętych, co potwierdzają stosowne badania i testy. Kinematografia została zainfekowana komiksami o superbohaterach i innymi filmami "komiksowymi" typu John Wick. "Fachowiec" mógłby być najdurniejszym filmem od dekady, ale niestety równie głupimi filmami ostatnio obrodziło, żeby nie przypomnieć "Rebel Moon" czy ostatnio "Ash". Do tej kategorii, najgłupszych filmów w historii, zalicza się też "Havoc" z Tomem Hardy, choć w tym przypadku przy próbie "stopniowania oceny" można się pokusić o jedną gwiazdkę więcej.
Nie wiem kto napisał scenariusz do tego filmu, nie wiem kto tu pisał dialogi (każdy jeden głupszy), ale wątpię by to była generatywna sztuczna inteligencja, bo ona w aż taką niedorzeczność nie idzie. Tworzy rzeczy płytkie, plastikowe, ale nie do końca nonsensowne. Tutaj mamy historię, która nie trzyma się kupy w sposób strukturalny. Dosłownie żadnej scenki nie da się tu wybronić, począwszy od pierwszej, tej ckliwej na placu budowy, gdy "majster" (udający inżyniera) karmiony jest przez do rany przyłóż budowlańców, wszyscy przybijają sobie piąteczki, jest sielsko-anielsko i tak sztucznie, nienaturalnie, jak w żadnym innym znanym mi filmie XXI wieku.
Mamy sceny akcji, sęk w tym, że żadna nie trzyma w napięciu. Wszystko jest przewidywalne, liniowe, schematyczne, jak w grze komputerowej. Gracz gra na cheatach, jego postać ma "nieśmiertelność", więc tu się nic złego zdarzyć nie może. Nie ma żadnych, ale to żadnych zwrotów akcji, próby budowania jakiejkolwiek dramaturgii.
Co więcej, film jest fatalnie zmontowany, jakby przez ucznia pierwszej klasy liceum filmowego na Żoliborzu (przy ulicy generała Zajączka). Nie deprecjonuję wysiłków 14-latków, ale mam świadomość na jakiem etapie "kariery filmowej" oni są.
Nikt mnie nigdy nie przekona, że film akcji nie może mieć jakiegoś zarysu normalnej fabuły. Ten film należy do najgorszych z najgorszych pod tym względem, podczas gdy z łatwością można znaleźć filmy akcji, które nie szorują po dnie. Mamy więc porównanie, jak na dorosłych ludzi przystało zachowujemy tu proporcje. Do kina akcji zalicza się przecież Die Hard z 1988 roku. Miał fabułę, jakąś tam, miał dialogi, jakieś tam, miał narysowanych bohaterów (w tym Hansa Grubera) jakoś. Gdzie jest Die Hard, gdy mówimy o stopniowaniu ocen, a gdzie jest "A Working Man"? Czy osoba pełnoletnia z IQ w okolicach 100 może mi to uczciwie, racjonalnie i logicznie wyłuszczyć?