Moim zdaniem film niedokończony, niekompletny. Jakby poruszał jakieś struny, ale nie pozwolił im wybrzmieć do końca. Tak na pół gwizdka - i emocje i postacie. Dakota Fanning i klimat filmu rewelacyjne, ale niewystarczające
Wiem, że może nie wszystko zawsze powinno być dopowiedziane, ale mi zabrakło ukarania sprawcy....
Sprawca zapewne nie został ukarany, chodź gdyby był czarny, to pewnie z miejsca by go powiesili.
Takie czasy.
Pełniejszych emocji, bardziej wyrazistych postaci. Jedynie Fanning udźwignęła wszystko przekazując widzowi prawdziwość i intensywność przeżyć, ale sama nie jest w stanie zagrać całego fimu.
Dla mnie Hounddog nie ma "dziur". Faktycznie odczuwam go jako film jednego aktora, ale jak najbardziej pasuje mi to, że dorośli aktorzy robią za tło dla Dakoty Fanning.
Podoba mi się, że nie pojawił się tu wątek ukarania gwałciciela, chociaż w momencie, kiedy ten czarny przyjaciel dziewczynki uniósł widły, miałam nadzieję, że trafi w cel. Ale on nawet nie rzucił - jak to w życiu, nie wszystko kończy się tak, jak powinno.
Zakończenie byłoby dla mnie bardzo smutne, ale główna bohaterka również na końcu wykazała wielką odwagą. To daje nadzieję na to, że z każdej opresji można wyjść, tylko "każdą pustkę trzeba zapełnić".
nie rzucił chyba dlatego, że w tamtych czasach w ciągu dziesięciu sekund to on "spotkałby się z tzw. sprawiedliwością".
dla mnie w filmie nie ma "dziur". jedyne, co troszeczkę mnie uwiera pewna dysproporcja w akcji filmu - rozwija się, rozwija, dzieje, i mniej więcej w 4/5 następuje wydarzenie najbardziej dramatyczne, a po nim - już trochę na szybko, pozostałe wydarzenia. ten punkt ciężkości jest dla mnie trochę nierówny, sądziłam, że albo nastąpi wcześniej, albo film będzie trochę dłuższy, trochę bardziej rozwijając to co dzieje się z bohaterką po dramatycznych wydarzeniach. co nie zmienia faktu, ze ogólnie film bardzo mi się podobał, a Dakota - cóż, dla niej chyba warto obejrzeć każdy film w ciemno :)
Ja się z Tobą całkowicie zgadzam, akcja po prostu z szybko się rozwiązuje na końcu.
[SPOILERów trochę]
Mnie nie do końca przekonuje powrót tej młodej ciotki, którą gra Wright. Ale może właśnie o to chodzi, że brak jednoznacznego happy-endu, bo przecież ta kobieta już raz ją opuściła, więc może to zrobić ponownie. Także murzyn, pośród wszystkich szaro-burych bohaterów (których grają biali), wydaje się postacią w sposób zbyt jednoznaczny pozytywną. Początkowo film zapowiadał się dla mnie na swego rodzaju przypowieść biblijną, jednak ciężko tak naprawdę doszukać się w nim Palca Bożego; ojca spotyka straszliwy los, wydaje się niewspółmiernie do jego grzechów, podczas gdy, jak już ktoś wspomniał, gwałciciel żyje sobie w najlepsze... Może to błędny trop. Co mnie w tym filmie jednak urzekło, to pewna świeżość zarówno w formie jak i treści (to nie jest jedynie film o molestowaniu), no i oczywiście świetne aktorstwo Dakoty.