(...) Akcja „Hydrosfery” toczy się na statku płynącym wodami Atlantyku, choć równie dobrze mogłaby zostać osadzona w opuszczonym magazynie przemysłowym. Niemal żadna ze scen nie została nakręcona w otwartej przestrzeni, zdecydowana większość toczy się we wnętrzach wyglądających jak zgliszcza zdewastowanego planu zdjęciowego − aktorzy walają się po scenograficznych odpadach. Równie „imponujące” są ujęcia na okręt Murdocha, sunący po wodnej tafli. To ewidentny element makiety. „Hydrosfera” to bubel ze złotej epoki VHS-ów − film taśmowy, fabularnie nad wyraz skondensowany, zagrany dobrze, ale zupełnie pozbawiony błysku. I tylko duetu McDowell-Paré szkoda.
Pełna recenzja: #HisNameIsDeath