Już sam tytuł tego filmu jest przewrotny: 31 kwietnia – 1 maja. Pierwszy z tych dni nie istnieje w kalendarzu, drugi, dzień pracy, był największym komunistycznym świętem, dniem uroczystych, masowych, obowiązkowych pochodów we wszystkich miastach. Przewrotna jest również sama etiuda, w której dwukrotnie powtarza się ten sam materiał... Już sam tytuł tego filmu jest przewrotny: 31 kwietnia – 1 maja. Pierwszy z tych dni nie istnieje w kalendarzu, drugi, dzień pracy, był największym komunistycznym świętem, dniem uroczystych, masowych, obowiązkowych pochodów we wszystkich miastach. Przewrotna jest również sama etiuda, w której dwukrotnie powtarza się ten sam materiał wizualny, za każdym razem do innej ścieżki dźwiękowej. Zaczyna się i kończy ujęciem dwóch łódzkich kamienic: najpierw szarej, brudnej, odrapanej, a na końcu eleganckiej, udekorowanej flagami. W obrazie widzimy urywki zwykłego dnia przeciętnego łodzianina. Rano się budzi, spotyka z kolegami, idą na piwo. Szarzy, zwyczajni ludzie pod budką z piwem, pierwszomajowy transparent przeciągnięty nad ulicą, jakaś bójka. W ścieżce dźwiękowej za pierwszym razem dominują rozmowy i wypowiedzi pokazywanych ludzi (dobiegające spoza kadru). W większości są to „szemrane” rozmowy przy piwku, z wyjątkiem jednej wypowiedzi, której autor, nieudolnie naśladując styl propagandowych agitek, dzieli się ze słuchaczami dumą ze swojego pochodzenia robotniczego. Za drugim razem natomiast dominują fragmenty popularnych programów telewizyjnych, takich jak Czterej pancerni i pies, relacja z meczu piłkarskiego, prowadzona przez charyzmatycznego sprawozdawcę tamtych czasów, Jana Ciszewskiego, czy wreszcie optymistyczna piosenka. Efektem jest wrażenie rozdźwięku między podwórkiem a fasadą, między "normalnym" życiem a ideologią oraz treścią programów telewizyjnych. czytaj dalej