Świetny film,naprawdę,jednak mam pewne "zastrzeżenie". Dużo osób jest niecierpliwych,więc
ostrzegam - warto,naprawdę warto zaczekać do końca,ostatnia scena jest bowiem najlepsza i
ukazuje wszystko,dzięki niej dowiadujemy się wiele o uczuciach głównych bohaterów oraz ich
opiniach.Generalnie akcja rozwija się nieco wolno,widać jednak,że Keith z czasem również
pokochał Natalie,czego plan nie przewidywał.(Dla nieuważnych - świadczy o tym także fakt,iż nie
chciał odjechać)
Fakt. Pod koniec filmu wszystko nabiera absolutnie innego wymiaru. U mnie 9/10 właśnie za puentę. Być może dopomogło mi odnalezienie w tym filmie pewnych konotacji z moimi osobistymi doświadczeniami, ale tak czy inaczej polecam ten film zwolennikom podstawowych pierwiastków człowieczeństwa z miłością zasiadającą w pierwszym rzędzie.
Ja się właśnie zawiodłem na zakończeniu, bo przez 2/3 filmu było na prawdę fajnie, potem wszystko się zwaliło kompletnie.
Nie rozpatruję tego filmu na zasadzie taki był początek, taka część centralna, a takie było zakończenie. Nie kojarzę jakiego rodzaju reakcję wywołał u mnie sam jego koniec, ponieważ jakimś emocjonalnym trafem w przypadku tego obrazu wszystkie jego elementy odebrałem na finale jako jeden wielki monolit i ten właśnie monolit trafił do mnie na zasadzie całości filmu. W moim przypadku tak wyszło... :)
Ja po prostu nie widzę w nim nic wzruszającego, przekazu też nie. Oczywiście sama sytuacja jest smutna, ale w filmie tego nie oddali po prostu. Dużo lepiej zostało to przedstawione w filmie "Szkoła uczuć", który może i był trochę przerysowany momentami, wręcz zbyt piękny, ale to film, nie dokument. Jednak szanuję inne zdanie na ten temat, mnie po prostu Keith zawiódł, interpretowałem fabułę zupełnie inaczej niż się okazało potem.
Sprawa jest bardzo prosta i niewymagająca zbyt obszernej dyskusji. Do jednego coś trafia, a do drugiego średnio lub wcale i dzieje się to z różnych powodów. Również z takich, że to nie zawsze film jest zły... Do Ciebie on nie trafił i takie Twoje prawo. Jak już wspomniałem w pierwszej swojej wypowiedzi, zapewne wpływ na mój odbiór miało w tym przypadku odnalezienie pewnych wątków z własnego życia. Oczywiście nie dosłownie, ale z drugiej strony pewne wartości czy sytuacje są na tyle uniwersalne, że ja akurat dostałem paroma z nich w łeb. Trudno więc, żeby ten czy inny film do mnie nie dotarł, skoro znajdę w nim szereg znanych mi z własnego życia spokrewnionych niejako okoliczności. To jest trochę tak, jak z słuchaniem muzyki. W młodości na ogół chłonie się kawałki energetyczne, nie skłaniające do nadmiernych refleksji. Dopiero z czasem, kiedy już życie zafunduje nam jeden, drugi, a potem trzeci i czwarty łomot (nazywany dyplomatycznie: doświadczeniem), wówczas wiemy już o czym jest ta piosenka, tamta książka, albo ten właśnie film. Taki klimat...