Film bardzo podobny do szkoły uczuć, porusza i wywołuję emocje.Keith- Jesse McCartney przyznaję się, że się ogromnie zdziwiłam że wylaszczony chłopak, który w swoich teledyskach wygina się i śpiewa do dziewczyn może tak zagrać w filmie, dopiero po obejrzeniu zobaczyłam na filmwebie, że to był jesse ;) A co do Natalie to też bardzo dobrze zagrała, chociaż chwilami mnie denerwowała.
Tematyka filmu bardzo dobra, jak na te czasy pokazuję to co najważniejsze. Ten film powinien obejrzeć prawie każdy nastolatek, ale obawiam się że to by NIC nie dało.
Film zaskoczył mnie na plus, aż sama się zdziwiłam. Obejrzałam go z nudów, ale nie żałuję, Gorąco polecam.
xoxo,
Vivien
jak najbardziej się z Tobą zgadzam, jest on niemal identyczny do szkoły uczuć ; ) pomimo tego uważam że na swój sposób jest oryginalny ;)
a jesse tak mi zaimponował.. nie przypuszczałam że będzie w stanie przekonać mnie żebym zmieniła o nim zdanie xD a jednak nawet mi sie spodobał ;)
dobra robota.
Ja naprawdę nie rozumiem jak można powiedzieć, że był IDENTYCZNY ze szkołą uczuć! Sorry, ale naprawdę...! Przecież to filmy o zupełnie czymś innym. Chociaż w obu przypadkach mamy szkolną miłość, gdzie jedno jest śmiertelnie chore to filmy są tak naprawdę bardzo różne. Chociażby główny bohater... Jak można porównywać zbuntowanego, dziwacznego i zarazem dramatycznego Keitha z tamtą słodziutką, uduchowioną laseczką?
Druga rzecz: przesłanie. W szkole uczuć chodziło o jakiś rodzaj nawrócenia na dobro poprzez miłość. W Keithie nikogo nie trzeba było nawracać, bo Natalie była naprawdę fajną i mądrą dziewczyną. Keith ją w jakiś sposób zepsuł; kazał jej się wyrwać spod skrzydeł schematyczności, więc zamiast iść na studia pojechała na zlot ciężarówek. Czy to jest nawrócenie? Owszem, ale zupełnie inne niż w szkole uczuć.
Trzecia rzecz: klimat. Zobaczcie, że Keith był o wiele bardziej zabawnym i mniej schematycznym filmem. Końcówka co do której wiele osób ma zastrzeżenia, bo nie pokazuje ich miłości/związku. No właśnie. Nie pokazuje tak jak było to w szkole uczuć właśnie. Bo w tym filmie nie chodziło nawet tak bardzo o tę miłość. BO TO DWA ZUPEŁNIE RÓŻNE FILMY.
Ja również skojarzyłem ten film ze szkołą uczuć a ponadto przyszedł mi do głowy słodki listopad. I choć szafagra ma rację że są to filmy w wielu aspektach i proporcjach inne to jednak wydaje mi się że vivien chodziło o to że filmy te łączy ukazanie związku dwóch osób z których jedna choruje na raka i umiera na końcu. Na dodatek początkowo jedna z tych osób nie jest przychylna drugiej przez co ich związek wydaje się bardziej wyjątkowy.
Na tapetę wrzucony został motyw walkowany biliony razy i sztuką moim zdaniem jest nadal być w stanie zainteresować widza taką historią. Pojawiło się ostatnimi czasy kilka filmów tak ckliwych, że dosiedzieć do 30 minuty to była dopiero sztuka. Potem przez mnóstwo czasu zrażony takimi wyborami decydowałem się na kino bardziej ogłupiające.
Keith to nadal bardzo ciekawa historia chłopaka, który jak nikt rozumie co to znaczy musieć intensywnie przeżyć swoje życie. Plany na przyszłość rodzące się w głowach jego rówieśników i niespełnionych rodziców są przy jego podejściu do rzeczywistości - dosłownie nie warte naszej uwagi. Raffa był tylko kolejnym doskonałym elementem układanki od której tak mocno chciała odkleić się Natalie. Keith chciał zaszkodzić Natalie ale uczucie sprowadziło go na ziemię - można napisać - uratował ją od zatracenia w bezsensownej egzystencji wysterowanej przez niespełnionych życiowo rodziców.
Bardzo dobrze, że reżyser oszczędził widzowi patrzenia na to jak Keith żegna się ze swoją "ciężarówką" - 8/10.