Nie jest to wierny dokument, ale film opowiada tylko o szukaniu winnych zamachów a nie zastanawia się nad przyczynami sytuacji na bliskim wschodzie. Tylko czołówka filmu trochę wyjaśnia historię i Amerykanie nie są przedstawieni tam z najlepszej strony. Sam bohater filmu też przyznał, że Amerykanie nie są święci, dlatego nie zgodzę się z zarzutem propagandowości.
A jeśli chodzi o to co piszecie na innych postach:
Arabowie chyba jednak są mniej wykształceni (czyli również bardziej podatni na "propagandę" terrorystów) no i gorzej posługują się bronią od agentów FBI ;)
Pozdro
Zgodze sie z przedmowca. Propaganda zminimalizowana, jak na amerykanski film, do minimum. Mozna sie czepiac faktu, ze zaden z agentow(specjalnych- moze dlatego wiedzieli, jak odbezpieczyc bron i strzelac w strone wroga?) nie zginal, ale jednak jest to amerykanska produkcja. Jezeli chodzi o Amerykanow tam pracujacych, to do osob o waskich horyzontach i minimalnej wiedzy- lekarze, inzynierowie, informatycy etc. pracujacy w rozwinietych krajach arabskich sa w 90% Europejczykami, Kanydyjczykami badz Amerykanami. Proba ukazania dualizmu i dychotomii arabskiego spoleczenstwa wobec konfliktu zasluguje na duzy plus. Rowniez ostanie zdania staraja sie wyrownac szale pomiedzy zwykle bialo ukazywanymi amerykanami i czarno terrorystami. A to naprawde rzecz unikalna jak na zaatlantycka produkcje. Jezeli cos mozna z tego filmu wyciagnac, to mysl przewodnia, ze nic nie jest czarne badz biale. Stad tez zastanawia mnie zrodlo wypowiedzi nietkorych wczesniej wypowiadajacych sie. Czy ogladalismy rozne filmy, czy to tylko przecietny walek dal upust swoim szarym komorkom? I prosze! Nie chce slyszec, ze o gustach sie nie dyskutuje, bo ja nie pytam sie czy komus sie film podobal czy nie.
Oj, propagandy tu jest i to sporo.
Film pokazuje problem wyłacznie z punktu widzenia Ameryki.
Oczywiscie, że jest cała masa filmów amerykańskich przesiąkniętych propagandą znacznie bardziej, ale pisanie "zero propagandy" to znaczna przesada.
Swoją drogą to wątpię czy amerykanie są jeszcze w stanie nakręcić film o wojnie bez propagandy.
Matthew Michael Carnahan mógłby udzielić paru rad ekipom w Iraku albo jeszcze lepiej w Afganistanie. Zginęłoby wtedy dużo mniej dobrych ludzi.
W tym filmie widać tylko grupkę fajnych, zgranych kumpli, którzy lecą na drugi kontynent w celu wyrównania rachunków za śmierć kolegi. No i oczywiście w kilka dni im się to udaje.
Bohaterzy filmu są albo dobrzy albo źli. Nie ma nikogo po środku.
Szczytem była próba ratowania młodocianego zamachowca przez agentkę Mayes.
Aby być sprawiedliwym dodam, że jak ktoś szuka filmu akcji ze strzelaniną to się nie zawiedzie. Ale tylko tyle...