Ja już naprawdę chodzę ze złudną nadzieją, że może akurat ten film mnie pozytywnie zaskoczy. Najwyraźniej muszę szukać dalej...
"Krime story. Love story", choć w moim odczuciu, raczej "Krime Story" to kolejna, ciągnąca się niewiadomo dokąd historia młodego "gangstera", który próbuje przetrwać w tym pełnym zawiści świecie. Nic nowego, te same schematy, te same chwyty, ta sama historia, która można wywnioskować ze zwiastunu.
Panowie odpowiedzialni za scenariusz ewidentnie się pogubili w trakcie tworzenia. Oglądając, ma się wrażenie, że film tonie od pierwszych scen i nawet nie stara szukać się koła ratunkowego. Brak tutaj jakiegokolwiek ciągu przyczynowo-skutkowego oraz jakiejkolwiek konsekwencji działań bohaterów. Wszystko w tym filmie to kwestia przypadku. Film nudzi, nie zaskakuje niczym innowacyjnym, a historia porusza się w bezpiecznych strefach komfortu, ale nawet to nie ratuje tego filmu.
Jestem 30 minut po filmie i praktycznie już mało co z niego pamiętam. Nie wiem też w sumie czym ten film chciał być. Na pewno to nie jest komedia, kąciki ust nie poszły w górę u mnie ani razu. Jest to raczej film z motywami gangsterskimi, choć i te mocno kuleją (dostajemy raptem jedną mocniejszą scenę gangsterską i tyle by z tego było).
Mniej więcej po godzinie i 20 minutach, przypomniałem sobie tytuł i zadałem sobie pytanie, gdzie jest to "Love story". Wątek romantyczny, który jest tak płytki i tak zmasakrowany to ostatnie 25 minut filmu, który również swoją genezę bierze z przypadku.
Nie wiem, dlaczego ktoś porównał ten film do "Romeo i Julii", ponieważ to absurdalne porównanie. Chyba ktoś się za bardzo wczuł w punkt kulminacyjny filmu, któremu brak jakiegokolwiek wydźwięku.
Bohaterowie nie posiadają ani krzty charyzmy. Są prostolinijni, nie są stawiani praktycznie w żadnym istotnym konflikcie, w żadnej sytuacji wyboru. Pan Łukaszewicz, grający głównego bohatera, absolutnie odrzuca i nie absorbuje widza. W pewnych momentach zacząłem w nim widzieć Bogusława Lindę, nie wiem czy to efekt omamienia i znużenia. Relacje między bohaterami praktycznie nie istnieją, nie dostajemy niczego, przez co moglibyśmy im choć trochę współczuć, począwszy od relacji Wajchy i tej pielęgniarki, 20-minutowy związek Krime'a i Kamili oraz po relacje rodzinne Kamili. Pozytyw jest taki, że Kożuchowska dostała stosunkowo mało czasu ekranowego. Jeżeli chodzi o Koterskiego, to chyba za bardzo wczuł się w rolę Gierka z jego ostatniego filmu, bo aż cytatami z tego filmu rzuca. No cóż. Jedyna postać, która prezentuje jakikolwiek charakter to bohater grany przez Żaka; żałuję, że ten film nie poszedł w ten wątek, tylko w eksperymentalną grę połączenia dwóch zupełnie niepasujących do siebie historii, którą próbuje nam się wpoić w ostatnie minuty filmu.
Film najpewniej trafi do jakieś części społeczeństwa, przez prawdopodobnie samą tematykę oraz muzykę hip-hopową/rap, która się przewija przez 2 godziny. W sumie muzyka to jedyne, co się udało z punktu widzenia technicznego, ponieważ dźwięk jest trariczny na tyle, że miałem problem ze zrozumieniem niektórych kwestii bohaterów. No budżet był jaki był.