Opis w programie bardzo mnie zainteresował, tym bardziej, że przeczytałem 7 albumów z serii Largo Winch i przyznam - choć w zachwyt nie popadłem - że to niezłe komiksy. Oczywiście nie spodziewałem sie żadnego ambitnego kina. Chciałem w niedzielny wieczór rozerwać się, wyłączyć myślenie o oddać relaksowi. Ja rozumiem, że to film niewymagający myślenia. Ale żeby aż tak? Przecież wszystko ma swoje granice. Żeby robić z widza idiotę aż do tego stopnia? Sztampowa i tandetna "Uprowadzona" przy tym gównie to porządna marka. Miało być przyzwoite europejskie kino komiksowe, a tyczasem dostałem totalny syf. W dodatku miałem to nieszczęście, że komiks czytałem komiks i przez to odbiór filmu jest jeszcze gorszy, bo to material na naprawdę porządny scenariusz. Podczas seansu miałem nieodparte wrażenie, że oglądam Bondo-Batmana, ale zrealizowanego w bardzo tandetny sposób, przy czym w komiksie takiego odczucia kompletnie nie było. Trudno, może jeszcze kiedyś ktoś inny po temat sięgnie.
3/10
Oglądając, o komiksach nawet nie wiedziałam, mimo to po kilku minutach byłam pewna, że komiks być gdzieś musi. Jednak im dalej, tym bardziej w istnienie komiksu zaczynałam wątpić. Żaden przecież film na podstawie (najwyraźniej) napakowanego akcją komiksu tak by się nie wlókł. Cały film czekałam aż zawiąże się akcja, bo cały czas odnosiłam wrażenie, że w kółko przedstawia mi się postaci (być może przez wciskane na siłę retrospekcje). Jakby nie można było mieć po prostu porządnej fabuły, gdzie widz mógłby sam pewne rzeczy wykminić. To nie - piętnaście razy mi się mówi, że główny bohater to sierota (bo a nuż zdążyliśmy zapomnieć) i adoptował go miliarder. Czy wspomnieliśmy już, że jest idiotycznie bogaty? Tak? To nic, powiemy to jeszcze 246 razy. Łopatologiczność tego filmu przekracza najśmielsze granice wyznaczone przez najgorsze hollywoodzkie gnioty. Główny bohater to też osobna porażka. Nie dość, że wydaje się nie posiadać żadnych wyróżniających cech charakteru (zdarza się często, więc nie ma dramy), to jest zwyczajnie denerwujący i niezwykle ciężko się z nim identyfikować - adoptowany przez milionera, co jest ewidentnie powodem do rozpaczy (w końcu odebrał mu wspaniałą perspektywę dorastania w jugosłowiańskim sierocińcu), nie chce jego finansowego imperium (bu-hu no normalnie biedactwo), ale musi o nie walczyć, kiedy ktoś próbuje go od tego brzemienia uwolnić (wut).
Zgadzam się w 100% a propos tandetnego Bondo-Batmana - miałam dokładnie to samo odczucie. Trochę też żal, bo nawet jeśli komiksy złe nie są, to gdybym po nie teraz sięgnęła nie byłabym w stanie wymazać z pamięci tej porażki.
Film ten a właściwie gł. bohater porównywany jest do Bonda i Bourna. Samo w sobie stanowi to farsę.
Zgadzam się z Twoimi argumentami. Ale nie zgadzam się z określeniem "idiotycznie bogaty".
Film bez wyrazu z mdłym aktorem, sceny akcji słabe i jest ich za mało , przegadane sceny, naciągane intrygi i tylko Kristin Scott Thomas mi się tu na prawdę podobała - jak zwykle. Ostatecznie za tą sztampę daje 4.5/10 chociaż śmiało można dac mniej.