A mnie ten film mocno kojarzy się z obrazami Guya Ritchiego: Londyński półświatek, porachunki, trochę humoru, troche mordobicia. Obraz Londynu i jego mieszkańców - nie dla turystów. W połączeniu z zajebistą muzyką dobrze mi się to oglądało! Muszę teraz poszukać soundtracku z tego filmu! Kto nie lubi Ritchiego, to mu się raczej nie spodoba. Dla mnie film był dobry i nawet mnie wciągnął!
Nie lubię Guya, ale to da się przyjemnie obejrzeć. Głównie ze względu na rewelacyjną oprawę muzyczną. Od groma potężnego dobrego rocka. Film sprawia wrażenie wtórnego o tyle, że powiela ileś tam konwencji widzianych wcześniej: wspomniany Ritchie, Bodyguard z Costnerem i Houston (lovestory), Pulp Fiction (Rolls kabrio), Heat (randka z gangsterem), Bulwar Zachodzącego Słońca (schizy gwiazdeczki) i wiele innych. Ale czy to przeszkadza? Film staje się może trochę zbyt czytelny i przewidywalny, za to drugoplanowe postaci nadrabiają zdecydowanie. Postać max wyluzowanego, wiecznie ściachanego dragami majordomusa -doskonała. Rąbnięta siostra która "przecież nie pije" a jednak wygląda że owszem - super sexi.
Sama historia jest właściwie nieważna (i szczerze to bzdurna) i nie ma się co nad nią zastanawiać. Tu gra "klimat" południowego Londynu i jego mieszkańców.
Dlaczego film bez historii może się podobać? Bo nie ma CGI, bo nikt nie bawi się w blue screeen, bo nie ma pierdyliona zwolnień, bo aktorom pozwala się grać, bo wreszcie jest tam klimat i to wszystko razem po prostu gra. Nawet jeżeli dla Anglosasów jest to kolejna gangsterska opowiastka ;)
Ciekawostka, o ile nam się podoba akcent wyraźnie inny od hamerykańskiego o tyle brytyjscy recenzenci nabijają się z Colina ;) Punkt siedzenia zależy od punktu...jakoś tak ;) Mocne 6/10.
Postaci drugoplanowe uzupełnię jeszcze o przytoczony geniusz Monici Bellucci... Będzie zapamiętana z tej kreacji ;)