Nudny, bezmyślny, tandetny, kliszowy, naiwny, a przede wszystkim, realizowany metodą
"aby zademonstrować naszą tezę, podpalimy kota" - i to dosłownie. Może i kino odkryło tę
tematykę w latach 80. (Boże dopomóż, na co wydawali kasę od lat 20.?!?). Niemniej
sama tematyka mrocznej strony ludzkiej natury i kamuflażu, jaki przybiera w postaci
cywilizacji istniała w kulturze od długiego czasu (liczonego wiekami). Najbliższy przykład,
jaki przychodzi mi do głowy, to "Jądro ciemności". Przy tym, jego obrazowanie nie
wymagało ofiar w bogu ducha winnych zwierzętach.
Jeśli jest jakaś metoda w tym szaleństwie, to odpowiedzi należy szukać w motywie węża,
który połyka własny ogon, bo to właśnie dzieje się z tym filmem - staje się ilustracją sam
dla siebie i zapada z nieskończoną rekurencję. Już nie treść filmu, ale samo jego
powstanie i forma pokazują, że durny białas może pojechać do zapomnianego rejonu
świata, odkopać prymitywną cywilizację, która kontaktu z moderną pewnie nie zaznała,
skazić ją przez kontakt wymuszony zapewne przez pazerne władze, które pewnie z kolei
stosowały metody pokazane na samym filmie i zabić kilka zwierząt dla potrzeb uhahanej
gawiedzi w skórzanych fotelach.
W recenzji czytamy, że jest to film demaskujący zachodni świat. Ja powiem, że tylko
pełnokrwisty przedstawiciel tego świata może się tym filmem zachwycać, z powodu jego
szczerości i jednocześnie nie zauważać owego zapadania się w próżnię.
Duuużo lepszy film o tym samym: "White Hunter, Black Heart".