Od kilku lat zauważyć można, jak horrorowe produkcja ponownie wkraczają w swój renesans. Tworzone filmy usiłują przekazać coś więcej ponad to, co straszy, a symbolika i metafory wyłącznie się namnażają. Mówiąc o tej fascynującej nowej fali przewijają się często nazwiska reżyserów takich jak Ari Aster czy Jordan Peele. Najnowsze dzieło drugiego z wymienionych twórców w niekonwencjonalny sposób mierzy się z tematem UFO (lub jak wskazują bohaterowie: z UAP). Film o dość ciekawym przesłaniu, nawet jeśli wśród niektórych widzów reakcję na niego stanowi właśnie tytułowe „Nie!”.
Środkowa Kalifornia, ranczo pełne koni wykorzystywanych do Hollywoodzkich produkcji oraz mnóstwo dziwnych fenomenów powietrznych, które nie sposób wytłumaczyć. OJ (znany z „Uciekaj!” Daniel Kaluuya) i Emerald (grającą ją Keke Palmer niektórzy mogą kojarzyć z „Królowych Krzyku”) tracą ojca w dziwnym wypadku spowodowanym przedmiotami spadającymi z nieba. Przejmują rodzinny biznes, jednak nie idzie im on najlepiej – stopniowo zmuszeni są sprzedawać kolejne zwierzęta z rancza. Okazją do zdobycia pieniędzy staje się dla nich uchwycenie na zdjęciu tajemniczego obiektu, który pożera konie. Polowanie na UFO z każdą minutą nabiera tempa, angażując coraz to nowszych bohaterów. Czym jednak jest tak naprawdę „niezidentyfikowany fenomen powietrzny” i czego chce? Czy uda się nagrać go na taśmie? O co chodzi z morderczym szympansem z początkowych kadrów? „Nie!” udziela niemal wyczerpujących odpowiedzi na te pytania, jednak ma pewien problem by zagwarantować przy tym rozrywkę.
Fabularnie produkcja ta nie oferuje zbyt wiele. Zdarzają się pewne wątki poboczne, mamy trochę opowieści o pogłębianiu więzi między rodzeństwem, mamy Jupe’a i jego karierę aktorską. Głównym i dominującym składnikiem jest jednak prosta pogoń za UFO, która w rzeczywistości nie należy do najbardziej fascynujących. Ciekawa jest techniczna realizacja tych pozaziemskich tworów i wykorzystane do tego pomysły między innymi to, w jak fascynujący sposób UAP wpływa na elektroniczną rzeczywistość. To wszystko jednak odrobinę za mało, żeby porwać widza w wir zdarzeń mających ujarzmić bestię. Godną uwagi jest za to główna myśl filmu, jak i motyw przewodni. „Nie!” w głównej mierze opowiada o traktowaniu zwierząt jak rozrywkę, zabawki czy maskotki, które zawsze słuchają się człowieka. Mamy więc tu refleksje dotyczące natury; tego, do jakiego stopnia powinni mieć na nią wpływ ludzie oraz czy dopuszczalnym jest wykorzystanie dzikich stworzeń dla rozrywki, chcąc na nich wyłącznie zarobić, nie uwzględniając ich podstawowych potrzeb.
Na największe pochwały zasługują efekty specjalne – w niektórych miejscach są po prostu niesamowite i CGI naprawdę robi robotę. Wedle nadzorującego je Guillaume’a Rocheron – praktycznie wszystkie ujęcia nieba zostały w filmie zmodyfikowane komputerowo, czego naprawdę nie widać, jeśli się o tym nie wie. Bardzo podobała mi się również gra aktorska: na ekranie naprawdę widać ekstrawertyzm Emerald, nonszalancję Jupe’a (Steven Yeun kojarzony przede wszystkim z roli Glenna Rhee w „The Walking Dead”) czy obsesję Antlersa. Sprawdzili się bardzo dobrze i w filmie zaprezentowana zostaje niemal wybuchowa mieszanka rozmaitych charakterów. Muzyka również jest dość solidna, chociaż żaden z wykorzystanych motywów nie zapadł mi szczególnie w pamięć, to jeszcze w trakcie seansu wydawały się one dobrze dobrane.
O ile podobały mi się poprzednie produkcje Jordana Peele’a, o tyle fanem „Nie!” nie jestem. Dla mnie zdecydowanie za bardzo się dłużył, jak na ilość oferowanej rozrywki, przez co wielokrotnie się rozpraszałam podczas seansu. Film ten jest skierowany raczej do bardzo wąskiej grupy osób, które może zachwycić. Jak na prostą historię o UFO zaprezentowano tu odrobinę za dużo filozofowania w niemal nieprzełykalnej formie. Z mojej strony tylko 6/10, doceniam formę oraz przekaz, jednak zupełnie nie zostałam zafrasowana czymkolwiek podczas oglądania, a dodatkowo przy pierwszym podejściu tak naprawdę tego filmu nie zrozumiałam. Zostałam koszmarnie zmęczona, zmuszona do obejrzenia produkcji dwukrotnie, żeby w ogóle móc ją jakkolwiek zanalizować i nie zamierzam nigdy do niej wracać. Sprawdzić można raczej w ramach ciekawostki – jednak nie pokładałabym szczególnie dużych nadziei w tej pozycji.