To, że film nie trzyma się wiernie biblijnej przypowieści w ogóle mi nie przeszkadza. Reżyser miał prawo pokazać co i jak mu sie podoba. Dla mnie problem w tym filmie polega na błędach w castingu. Jak można tak silnej męskiej obsadzie przeciwstawić marne aktorki?
Zestawienie Conelly czy Watson z Winstone czy Crowem psuje całą zabawę. Conelly jakoś tam daje radę w filmach klasy B ze słabszą obsadą ale już nadzieja na to, że Watson da radę odegrać rolę targanej emocjami matki to jakiś ewenement. Kiedy sie to oglądac widać, że
aktorzy się męczą jedni bo nie mają równych sobie rywali inni bo nie są w stanie sięgnąć wizji reżysera. Dziwię się, że Afonofsky zgodził się na te panie. W sumie to pierwszy epicki film tego reżysera i zastanawiam się czy nie ostatni. Aronofsky chyba lepiej się czuje w
kameralnym obrazie.
Najjaśniejszą gwiazdą w obsadzie jest Winstone. Bardzo lubię tego aktora i tym razem mnie nie zawiódł. Crowe jak zawsze świetny choć w tym akurat filmie nie powala.